Od lewej: Adzio z żoną, Dominik Morawski i ja
– Warszawa, 21 września 2009 r.
KAZIMIERZ MORAWSKI
ur. 6 VI 1929 w Małej Wsi – zm. 29 X 2012 w Zalesiu Dolnym
Tej nocy bardzo mi droga Gabriela Morawska, zawiadomiła mnie, telefonując z Polski, iż jej ojciec, a mój stryjeczny brat Kazimierz, zwany Adziem (od kilkunastu miesięcy ciężko chory), zmarł wczoraj wieczorem w Zalesiu pod Warszawą. Poprzednio, tegoż samego dnia w godzinach popołudniowych, odwiedził go ksiądz. Adzio wyspowiadał się i przyjął Komunię Świętą!
W czasie wojny mieszkanie mej matki (Zimorowicza 4, spółdzielnia mieszkaniowa Filtrowa 69, Warszawa) było jednym z lokali AK. Moja starsza siostra Magda była żołnierzem wywiadu AK, a później KEDYW-u… Moja matka też prowadziła działalność konspiracyjną – współpracowała w tej dziedzinie z przyjacielem mego ojca Michałem Kaczorowskim, który po wojnie był Ministrem Odbudowy i matce załatwił latem 1946 r. u ministra Zygmunta Modzelewskiego paszport na wyjazd do Francji (ja, jako wówczas nieletni, znalazłem się też na paszporcie matki!). Biorąc pod uwagę ogrom zagrożeń, matka (rok 1942?) wysłała mnie do Małej Wsi, do mego stryja Tadeusza. Tam przez bardzo wiele miesięcy mieszkałem w jednym pokoju z Adziem Morawskim i jego braćmi: Stasiem i Zdzisiem… W Małej Wsi działały „komplety”, uczyli nas świetni profesorowie… Opiekowała się nami też, ukrywana tam(na fałszywej „Kenkarcie”) przez mych stryjostwo socjalistka Dorota Kłuszyńska, osoba pochodzenia żydowskiego… Wtedy bardzo się zżyłem z Adziem, mym rówieśnikiem… Później, gdy 3 listopada 1946 r. wyjeżdżałem z matką do Francji, zapowiadałem Adziowi, że po studiach za granicą wrócę pracować dla kraju… Ale te me nadzieje załamały się jesienią 1948 r., przyjaciele z kraju dali nam znać, że nastał wzmożony terror… Wtedy po okresie pewnego załamania nerwowego, stałem się najprzód stypendystą Free Europe College, a później działaczem emigracyjnym oraz początkowo freelancerem RWE.
Po Październiku 1956 r. Adzio kilkakrotnie Paryż odwiedzał, spotykał się ze mną, głosił „pozytywizm polityczny” i tak zwany „polrealizm”. W połowie (?) lat 60. Adzio przybył do Paryża jako jeden z dziennikarzy obsługujących oficjalną wizytę premiera Cyrankiewicza. Spotkał się ze mną, opowiedział mi wiele ciekawych rzeczy o PRL-u!! Dałem mu 10 egzemplarzy pisma „Na Antenie”, które w rubryce „Za Kulisami” odsłaniało walki frakcyjne w PZPR! Adzio nieostrożnie te numery rozdał w samolocie, którym Cyrankiewicz i jego ekipa wracali do kraju. Ponoć te numery sobie tam dosłownie rozrywano. Adzio przyznał się, iż ma je ode mnie… Skutek: wysoki dygnitarz KC zabronił mu się ze mną widywać. Powiedział mu: „ten Maciej M. jest za cwany”!
Adzia znowu spotkałem dopiero latem 1989 w Warszawie. Wtedy szybko się z nim dogadałem. Adziowi spodobał się wywiad, jakiego wtedy udzieliłem Romanowi Gutkowskiemu dla „Kuriera Polskiego”: „…Do niedawna opluwano mnie, wysuwano jakieś niestworzone zarzuty. Ale nie mam do nikogo pretensji, nikogo nie oskarżam… Jestem przeciwnikiem wszelkich porachunków… Nieważne co było wczoraj, ważne co będzie jutro… Trzeba budować przyszły sukces Polski wspólnymi siłami…” Kilka lat później, w oparciu o lokal-biuro Adzia i wraz z Hubertem Kaczmarskim – łacinistą z UKSW powołałem do życia Klub Imienia Giorgio La Piry, klub dialogu ponad podziałami. Wielu czołowych mężów stanu różnych orientacji (np. Jarosław Kaczyński, Aleksander Kwaśniewski Aleksander Hall, Anna Radziwiłł) debatowało tam…
Kończąc dodam. że choć w okresie PRL-u byliśmy „po różnych stronach barykady”, choć jestem „weteranem zimnej wojny”, który, podobnie jak jego rodzina, wiele ucierpiał z powodu swej walki z czerwonym totalitaryzmem i jego służbami – naprawdę byłem do Adzia Morawskiego głęboko przywiązany!
Nie miałem mu za złe, iż w mym pojęciu głęboko się mylił, ufając PRL: errare humanum est!! Cieszy mnie fakt, iż umarł dopiero po przyjęciu Komunii Świętej i otoczony modlitwami swych dogłębnie katolickich: córek i innych członków rodziny… No i jeszcze jedno: wiara Chrystusowa jest religią pojednania, nakazuje ona (jak podkreślał jakże mi bliski Dyrektor RWE, Jan Nowak-Jeziorański) przebaczać nie siedem, ale siedemdziesiąt siedem razy. No i ostatnia uwaga: cieszę się, że Kazimierz Morawski nagrał dla Polskiego Radia przed swą śmiercią kilkadziesiąt wielce godnych uwagi, wiele wyjaśniających „audycji będących wspomnieniami”.