Archiwum kategorii: Widziane z Paryża / do 2016

Widziane z Paryża 28/2016

W elitach katolickich Francji duże zainteresowanie budzi fakt, że Wielki Mistrz potężnego i wielce zasłużonego, Suwerennego Rycerskiego Zakonu Szpitalników zwanego Maltańskim, Anglik Matthew Festing podał się do dymisji, ponoć (?) na życzenie papieża Franciszka…

Spór Wielkiego Mistrza z Watykanem „wyszedł na światło dzienne” – jak ponoć mówią wysoko postawione osobistości w Rzymie – gdy Wielki Mistrz Malty niedawno temu zdecydował się wymusić czy narzucić (???) dymisję Wielkiego Kanclerza Zakonu, Niemca, człowieka wielce inteligentnego i o olbrzymich wpływach, Freiherra Albrechta von Boeselagera… Boeselager odmówił… Do tego – jak głosi uparta pogłoska – Wielki Mistrz twierdził, że wysuwając takie żądanie, ma poparcie Watykanu (???)… Ale nie mam zamiaru szczegółowo analizować niezbyt dla mnie jasnej sytuacji, w której ponoć pewną rolę odegrał kardynał Raynold Burke, oficjalny reprezentant Ojca Świętego przy Zakonie Maltańskim i rzekomo, powtarzam rzekomo, przeciwnik pewnych posunięć papieża Franciszka (???).

Niedawno temu w mym dzienniku mocno uwydatniałem fakt, że nasz Zakon zwany Maltańskim stanowi jedną wielką rodzinę. Takie postawienie sprawy ponoć idzie po myśli pewnych bardzo wybitnych członków Zakonu! Rzecz w tym, by wszystkie zawsze mogące się pojawiać różnice zdań załatwiać po bratersku i „rodzinnie”.

Jak na razie nie do końca słusznie mówi się o dominacji w Zakonie dwóch skłóconych grup: niemieckiej i angielskiej. Może z czasem w najwyższych instancjach Zakonu dużą rolę odegrają też Polacy… Wszak przed laty – o ile się nie mylę – Wielkim Kanclerzem Zakonu był Emeryk Hutten-Czapski…

Jedno wydaje mi się być wskazanym. Znaleźć wśród wielomilionowych rzesz Polaków żyjących poza krajem kandydatów do naszego tak zwartego i pożytecznego, moralnie wspaniałego, w dobrym znaczeniu tego słowa, bardzo elitarnego Związku Polskich Kawalerów Maltańskich.

We Francji bardzo nam brak zakonnego kapelana. Ośmielam się pokornie marzyć o tym, że nasz generalny kapelan J.E. ordynariusz łowicki, biskup Andrzej Dziuba znajdzie nam w Paryżu dynamicznego kapelana. Bliski mego domu Kościół Polski pw. Świętej Genowefy ma odpowiednie pomieszczenia na spotkania i, jak to niegdyś bywało, wspólne braterskie posiłki… Posiłki z udziałem także kilku naszych konfratrów francuskich. Wszak francuskim maltańczykiem jest nasz przyjaciel Paweł Kostka. Zacieśnienie więzów międzynarodowej maltańskiej rodziny jest zapewne rzeczą dużej wagi, i dla naszego ukochanego Zakonu, i dla jego członków… Wedle ech, które do mnie docierają, zapewne po takiej właśnie drodze idzie myśl o naszym Zakonie otoczenia papieża Franciszka…

Co do problemu związanego z dymisją Wielkiego Mistrza Zakonu, to rzecz jasna przedstawiłem sprawy na podstawie informacji, które dziś do mnie dotarły… Sporo jednak tego w tej lub innej prasie… Oczywiście nie wiem, co nastąpi w najbliższych dniach… Jestem jednak naprawdę przekonany, że wszystko da się załatwić w atmosferze przyjaznej i nacechowanej wzajemnym zrozumieniem i szlachetnymi tradycjami naszego rycerskiego – zawsze papieżom absolutnie oddanego i wiernego – Zakonu, którego rola winna stale się potęgować, który jest tak przydatny, tak potrzebny w naszych trudnych czasach, nacechowanych np. terroryzmem i prześladowaniem wyznawców Chrystusa…

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 261/2016

Kolejne dzienniki (od 1 stycznia 2017 r.)

ZOBACZ WIĘCEJ…

Przed chwilą o godzinie 9-tej rano byłem świadkiem w jednej z kawiarni przy avenue de Versailles kłótni pewnej francuskiej damy z jej, jak się zdaje, dwoma kilkunastoletnimi córkami, które zapowiadały, że dziś późnym wieczorem wybiorą się z kolegami „do miasta” „oglądać” nadejście roku 2017. Mamę to gniewało, wykrzykiwała dość głośno, że zapewne tej nocy „zadziałają” terroryści!! Iż wobec tego trzeba siedzieć w domu! Jedna z obecnych tam osób owej mamie przytakiwała!

O 10-tej rozmowa z Warszawą! Czytelnik życzy mi dalszej owocnej pracy, ale uważa, że nie uda mi się podkreślenie znacznej roli naszej EMIGRACYJNEJ DYPLOMACJI… Stwierdza: „warszawskie salony czciły i nadal czczą tylko rewizjonistów, tych co myśleli,że uda im się komunizm naprawić”… Tradycyjna związana z polskim Londynem prawdziwie polska dyplomacja nie jest w modzie. Nie ma mowy o żadnej patriotycznej admiracji dla niej. Pewne koła określają ją mianem reakcyjnej, niegdyś uznawanej  tylko przez Generała Franco… (od siebie dodam: a Watykan????).

Czytelnik uważa, że PRL „narobił szkód niesamowitych, udało mu się wielce zaszkodzić pojęciu polskiego patriotyzmu. To słowa przestało być modne. Salony go nie lubią! Ostatnio co prawda jednak pojawiły się nowe, bardzo polskie wiatry. Młodzi historycy np z UKSW zrywają z „bzdurnymi teoryjkami post-PRLowskich salonów… Ale to proces bardzo powolny”. (relata refero)

W tej chwili dowiaduję się o ciężkiej chorobie mego bardzo drogiego przyjaciela J.E. Arcybiskupa Henryka Hosera. Jestem, rzecz jasna, całym sercem z tym tak wybitnym kapłanem, w mym pojęciu jednym z najwybitniejszych biskupów świata!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 260/2016

Ceniony profesor dr. hab Aleksander Woźny, znawca najnowszych dziejów Polski nawiązuje do mego boju o otoczenie patriotycznym szacunkiem naszej DYPLOMACJI EMIGRACYJNEJ (patrz np. na książkę pod takim właśnie tytułem profesora Krzysztofa Tarki, wyd. Rytm 2003) i o zainteresowanie się przez nasz MSZ ostatnimi żyjącymi jeszcze „dyplomatami Wolnej Polski” i owej dyplomacji archiwami. Co do archiwów, to za kilka miesięcy mają się ukazać pisane przez ćwierć wieku dla naszego kierownictwa w Londynie poufne raporty dyplomatyczne Kademora (Kajetana Dzierżykraj-Morawskiego) – ambadora Wolnej Polski w Paryżu. Ukażą się one pod redakcją słynnego profesora Rafała Habielskiego… Historyczną wartość tych raportów niegdyś uwydatnial Andrzej Dobosz (w książce „Pustelnik z Krakowskiego Przedmieścia”), a Jerzy Giedroyć już wiele lat temu ostro mi wyrzucał, że nie spowodowałem wydania owych tekstów stanowiących jednak w pewnej mierze „pendant” do archiwów „Kultury”. Jedno w mym odczuciu pewne: owa publikacja naukowa pod kierownictwem profesora Habielskiego bardzo wiele wniesie do naszych najnowszych dziejów…

Przed laty minister Skubiszewski żywo interesował się ową emigracyjną dyplomacją. Mawiał mi, iż bierze pod uwagę możliwość zamianowania nas, jej dawnych współpracowników, honorowymi attache obecnych polskich placówek. Sprawa nie doszła do skutku! jak powiedział mi śp. ambasador Ludwik Dembiński, „wiadome lewicowe siły ten projekt storpedowały”…

Jak dziś na wstępie wspomniałem, do mych zabiegów dotyczących uwydatnienia roli naszej emigracyjnej dyplomacji nawiązał teraz profesor Woźny. W swym e-mailu ów ceniony historyk pisze mi: „Mogę stwierdzić tylko, że Pańska inicjatywa jest uzasadniona i cenna. POWINNA BYĆ WSPARTA ZE STRONY MSZ-tu”…

Z kolei pewien inny nieznany mi czytelnik, zajmuje stanowisko zgoła inne… Zarzuca mi jak mówi, że rzekomo idę drogą wytyczoną przez PiS, i – jak się zdaje – nie wiem, że po Październiku 1956 polski MSZ w „niełatwej sytuacji bronił polskich interesów” (??); że cały szereg dyplomatów PRL-u, choćby minister Adam Rapacki, sporo dokonało…

A tymczasem ja wcale nie neguję, że wśród dyplomatów PRL-u, było sporo dobrych Polaków. Twierdzę natomiast, że PRL-owski MSZ ujęty w blokowe okowy, ściśle przez ZSRR nadzorowany, nie może być określany mianem „całkowicie niezależnej polskiej instytucji”. Wolną polską myśl dyplomatyczną, walkę o wyzwolenie ojczyzny, reprezentowali i prowadzili tylko dyplomaci emigracyjni, de facto w dużej merze skupieni wokół Edwarda Raczyńskiego. No a co do PiS-u, to ja obserwator i od kilkudziesięciu lat polski korespondent z Paryża nie mieszam się do polskiej polityki ściśle wewnętrznej. MÓJ BÓJ O UZNANIE ROLI DYPLOMACJI EMIGRACYJNEJ MA CZYSTO  P A T R I O T Y C Z N E  PODŁOŻE! No i jestem zdania, że najwyższy czas, by i w tej dziedzinie jasno wykazać cała prawdę historyczną, podkreślić siłą rzeczy służebną wobec ZSRR rolę ambasad PRL, jak wiadomo bacznie kontrolowanych przez sowieckie placówki w danym kraju.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 259/2016

Wczoraj Mariusz Kubik przekazał mi ciekawą książkę! Żywe, zabawne, pełne dowcipu, lecz równocześnie przynoszące bardzo nowe i – powiedziałbym – odkrywcze spojrzene na Paryż, no i na całą naszą rzeczywistość „Kroniki paryskie” Piotra Witta, obecnie stałego tutejszego korespondenta warszawskiego, raczej prawicowego i bojowego RADIA WNET (kierowanego przez Krzysztofa Skowrońskiego).

Piotr Witt, niegdyś szef działu „sztuka dawna” w czasopiśmie „Sztuka” w Warszawie, później, w latach osiemdziesiątych komentator polityczny i stały współpracownik biura paryskiego RWE, autor kilku książek (np. „Przedpiekla sławy – rzecz o Chopinie”) – pracy „odkrywczej” (Witt jest mistrzem w odnajdywaniu  innym nieznanych „źródeł”). To wittowe „Przedpiekle sławy” to moim zdaniem przyszły bestseller światowy… Jak dotąd to nie nastąpiło? Naprawdę nie rozumiem, choć nie mam zwyczaju w takich sprawach się mylić! Jedno mnie uderzyło: jak się zdaje, znakomicie wprowadzony do wielkich sfer wydawniczych świata Michał Lisowski o tej autentycznie rewelacyjnej książce nic nie wie! Tak w każdym razie zrozumiałem z tego, co mi kilka dni temu w słynnej, zwanej mickiewiczowską, Bibliotece Polskiej w Paryżu powiedział po wieczorze poświęconym świetnemu filmowi o Andrzeju Wajdzie…

Ale dziś, ale teraz, czytam z przyjemnością owe pełne werwy i bardzo Witta własnych obserwacji, jego „Kroniki paryskie”. Tak, naprawdę czytać je warto! Są pełne swoistego wdzięku, bardzo paryskiego poczucia humoru, czasem dość chyba wyraźnie przesadnie uszczypliwe (np., gdy mowa o pewnym ambasadorze) i na wiele spraw rzucają one nowe, niebanalne spojrzenie!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 258/2016

Jak już pisałem, święta bożonarodzeniowe przebiegają tu pod znakiem licznych wizyt z Polski! Uderza mnie, że owi przybysze z kraju są teraz nieraz dość niesamowicie skłóceni politycznie. Dwaj kuzynowie: jeden – gorący zwolennik PiS-u, a drugi – admirator kręgu Platformy, odmalowują nam, polskim Paryżanom, całkowicie inne obrazy polskiej rzeczywistości. Jedno ich łączy: nie dostrzegają moim zdaniem znacznej tutejszej ewolucji nastrojów i postaw, sporych tu jednak obaw przed terroryzmem; poczucia, że terroryzm może lata chwila przyjąć bardziej groźne formy. Nie dostrzegają wzrostu wpływów Frontu Narodowego, coraz częstszego pragnienia rządów silnej ręki, energicznego zahamowania fali (rzecz jasna nielegalnych) imigrantów z Bliskiego Wschodu czy Afryki.

Ja święta spędziłem tu z mą córką i mym zięciem, obojgiem świetnych najwyższej klasy prawników, także oczywiście z mymi uroczymi wnuczkami, które – ku mej radości – uczą się także i polskiego języka, dalej: z chrześcijańsko-libańską rodziną owego męża mej córy! Wiele też rozmów telefonicznych: z Gabrielą i Piotrem Morawskimi z Warszawy (Piotr – reżyser, laureat wielu nagród, wykańcza obecnie film o mnie), ze Staszkiem Gebhardtem z Wrocławia, z Danusią Szumską, z mymi ukochanymi ciotecznymi siostrami: Renią Jakubowską i Marią Glińską, z Teresą Masłowską (autorką m.in. świetnej książki o mnie pt.: „Łącznik z Paryża. Rzecz o weteranie Zimnej Wojny”, z jakże mi drogimi: Jerzym Zielonką i Marcinem Libickim itd., itd. Jednego żałuję: rzecz jasna nie mogłem być 25 grudnia 2016 roku na rodzinnym przyjęciu w pięknym podwarszawskim dworku „Puńki” z Morawskich i jej męża, Tomasza Reiffa…

Z kolei odnotuję, że jest w Paryżu Mariusz Kubik, prezes Stowarzyszenia Pracowników, Współpracowników i Przyjaciół RWE, stowarzyszenia imienia Jana Nowaka (jestem tegoż stowarzyszenia prezesem honorowym). Pan Mariusz przywiózł mi z Polski wiele darów, np. pism i książek, m.in. „Blog” słynnego Jacka Bocheńskiego (Wydawnictwo Agora, 2016). Jacek Fedorowicz pisze o tym blogu: „publicystyka, anegdoty, wspomnienia, przepowiednie – takie, które już zaczęły się sprawdzać i takie, co jeszcze nie zdążyły…”

Mariusz Kubik przywiózł mi też inną książkę, dzieło jednego z wręcz czołowych polskich mężów stanu… Nie przytoczę tu przez skromność jego nazwiska, ale ośmielę się odnotować tak mnie trafiającą do serca dedykację: Maciejowi Morawskiemu, z wielką wdzięcznością za długie lata pracy dla Wolnej Polski w Radiu Wolna Europa, z bardzo serdecznymi pozdrowieniami…”.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…



Widziane z Paryża 257/2016

Święta Bożego Narodzenia. Sporo przyjezdnych z Polski! Z niepokojem stwierdzam, że, gdy chodzi o politykę, rodacy są niesamowicie skłóceni. Czasem wręcz szastają oskarżeniami – obraźliwymi i wyraźnie mocno przesadzonymi! Ojciec mój mawiał: trudno naszych nauczyć, by spierali się kulturalnie. Ja, z mej strony uważam, że „obelgi tylko szkodzą temu, co nimi miota”. Ale, rzecz jasna, w pełni stawiam na spokojną, rzeczową, maksymalnie obiektywną ocenę obecnego stanu rzeczy i – co tak istotne – najnowszej historii Polski. Zresztą takie już prawo natury – „prawda, jak oliwa, zawsze na wierzch wypływa”! Historia dwudziestu pięciu minionych lat naszej rzeczywistości, teraz poddawana wnikliwym analizom, ukazuje się w nieco nowym świetle.

Jedno mnie szczególnie martwi!! Nasi, zajęci polskimi, nieuniknionymi rozgrywkami, jakby nie widzą, jak mało stabilny staje się cały współczesny światowy stan rzeczy. Że najwyraźniej „idzie nowe”.

Pewna wysoce inteligentna pani docent z Krakowa wyraziła zdziwienie, że 24 grudnia przed kościołami krążyły w Paryżu uzbrojone w pistolety maszynowe patrole wojskowe! Z miejsca zapytała, co to znaczy, towarzyszącego jej polskiego paryżanina, który odpowiedział, że chodzi o ochronę przed terrorystami. Na co spontanicznie stwierdziła: po cóż taki patrol, przecież tym, co rzucą bombę, nie przeszkodzi! Mój znajomy wyjaśnił, iż władze chcą w ten sposób wskazać, że „armia czuwa”…

Z kolei pewien warszawiak, który wraca właśnie z wigilii u rodziny w małym miasteczku (niegdyś lewicowym) Północnej Francji, jest zdumiony, iż – jak mu brat powiedział – teraz tam mniej więcej co trzeci obywatel (!!) jest skłonny głosować na Front Narodowy, chcąc rządów silnej ręki, rzeczywistego przepędzenia stale mnożących się przybyszy z Bliskiego Wschodu czy Afryki, wreszcie chcąc inwestycji, modernizacji, skończenia z bezrobociem.

A student z Torunia opowiada, że jego wuj, wybitny naukowiec – humanista oraz całe tegoż wuja, lewicujące nieco, środowisko – określało go mianem durnia, gdy głosił, że Donald Trump wygra wybory w USA!

Tyle na dziś!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 256/2016

Papieskie orędzie bożonarodzeniowe i błogosławieństwo „Urbi et Orbi” mocno i jasno nawiązało do dramatu chrześcijan, dziś ofiar krwawych prześladowań, jakie mają miejsce w Syrii, w Iraku, w innych krajach. Wedle pogłosek, które poufnie docierają z Rzymu, cały ten „problem” dramatycznych prześladowań, niszczenia Kościołów i mienia wiernych, wreszcie coraz to większy pęd do emigracji, do opuszczania ziemi przodków, pęd jak się zdaje „nieodwracalny” i o kolosalnym wymiarze – niezwykle wprost boli i martwi Papieża Franciszka. Wyrzuca on sobie, że nie zdołał zapobiec temu, że jego pontyfikat przejdzie zapewne do historii, jako okres ostatecznej dechrystianizacji Ziem Apostolskich Bliskiego Wschodu. Wedle pogłosek boli go ponoć to (?), że sporo duchownych poświęca (zresztą w najlepszej wierze i wierności tradycjom, choć może nie wszystkiego do końca jeszcze świadomych), tyle energii w obronie super rygorystycznego podejścia do tych czy innych aspektów zagadnień moralnych i świętej spowiedzi. Natomiast de facto chyba za mało interesują się oni (!) tragedią kościołów Bliskiego Wschodu, owym tak rzucającym się w oczy procesem „krwawej dechrystianizacji” ziem apostolskich. Ponoć zdaniem oddanych obecnemu papieżowi „Watykańczyków”, stopień mobilizacji pod hasłem pomocy chrześcijanom Bliskiego Wschodu jest dziś „PROBIERZEM POSTAW DOGŁĘBNIE KATOLICKICH, POSTAW NACECHOWANYCH MIŁOŚCIĄ PRZEŚLADOWANYCH I OBRONĄ TAKŻE ICH ŚWIĄTYŃ, NIERAZ ZBUDOWANYCH PRZED KILKUNASTU WIEKAMI… NO I MA WIELCE SYMBOLICZNY WYDŹWIĘK TAKŻE TO, IŻ ZDARZAJĄ SIĘ WYPADKI UKRZYŻOWYWANIA WYZNAWCÓW CHRYSTUSA PRZEZ DŻIHADYSTÓW”!

Kończąc wspomnę tylko, że – jak słyszę – świetną robotę robi np. w Libanie i w Syrii Zakon Maltański, tak swą długowiekową tradycją z tymi „APOSTOLSKIMI ZIEMIAMI ZWIĄZANY”! No i jeszcze jedno, ponoć aktywnie pomagają owym chrześcijanom – prawosławni…

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 255/2016

Czytelnik pyta: Czy rzeczywiście chce Pan poruszyć problem „Emigracyjnej Dyplomacji”, jej dotyczących obietnic profesora Kzyszytofa Skubiszewskiego, faktu, że już od lat nasz MSZ wogóle się tą sprawą nie interesuje? Moja odpowiedż prosta: tak, boleję nad tym, że nie zająłem tym się wcześniej, choć panie: Maria Kaczyńska i Izabela Tomaszewska uważały, że ponieważ ten problem wyraźnie mnie „dręczy”, winienem podjąć działania „nagłaśniające”, a to rzecz jasna w oparciu o opinie wybitnych polskich historyków i mobilizować ich do takiej akcji, czy raczej wielkiej debaty…

Teraz wagę sprawy przypomniały mi badania, jakie profesor Rafał Habielski prowadził w Bibliotece Polskiej w Paryżu (opracowuje on złożone tam, pisane przez ćwieć wieku przez mego ojca, raporty dyplomatyczne dla władz w Londynie, przegląda całe archiwum paryskiej Ambasady Wolnej Polski).

Zdałem sobie też sprawę, że Virydianna Reyowa i ja, to ostatni jeszcze żyjący współpracownicy owej „Ambasady” (od wycofania się mego ojca do Lailly-en-Val używano określenia „delegatura legalnego Rządu RP”). Gdy chodzi o mnie, to byłem kolejno oficjalnym współpracownikiem dwóch delegatów rządu: Xawerego Reya i jego następcy, Jerzego Ursyn-Niemcewicza… Po przedwczesnej śmierci Xawerego Reya, ówczesny premier Kazimierz Sabbat nalegał, bym ja objął stanowisko delegata rządu RP. Musiałem mu odmówić!! Taki delegat rządu był z reguły w półoficjalnym kontakcie z francuskim ministerstwem spraw zagranicznych – przekazywał np. temu ministerstwu różne opinie i oświadczenia legalnego rządu RP. Ja zaś od lat byłem oficjalnie akredytowany przy owym Quai d’Orsay jako stały korespondent RWE. Mogłem więc być współpracownikiem delegatury, ale nie „oficjalnym” delegatem rządu RP. Mogłem natomiast np. rząd reprezentować w czasie obrad Rady Federalnej Ruchu Europejskiego (np. jesień 1988 roku). Poza tym, nieraz towarzyszyłem Xaweremu Reyowi w różnych trudnych negocjacjach. Np. w dyskusjach z jednym z czołowych francuskich skrajnie prawicowych mężów stanu, rozmowach dotyczących (ostrożnie mówiąc) mało klarownej sprawy europosła Gustawa Pordea – Francuza pochodzenia rumuńskiego, który podawał się między innymi także (!!) za konsula generalnego polskiego rządu rezydującego na wygnaniu w Londynie!

Tak więc teraz wreszcie występuję z apelem do poważnych polskich historyków, do profesorów: Rafała Habielskiego, Krzysztofa Tarki – autora rewelacyjnej (choć niekompletnej w swej analizie dokumentów, bo chodzi o dokumenty, które – w czasie, gdy prof. Tarka ją pisał – były niedostępne czy nieodnalezione), książki pt. „Emigracyjna dyplomacja”; do Pawła Machcewicza, Jana Żaryna, no i rzecz jasna do syna tak mi drogiej ziemi nadobrzańskiej („kto przy Obrze – temu dobrze”), Aleksandra Woźnego!

Apel swój kieruję też do Jarosława Kaczyńskiego, który na pewno dostrzega wagę problemu reprezentacji LEGALNYCH WŁADZ RP… Wszak to dyplomacja emigracyjna, a nie ambasadorowie „trzymanego w okowach przez ZSRR PRL-u” reprezentowali wolne polskie postawy i nasze prawdziwe postulaty (na marginesie tego tekstu ośmielę się nieśmiało wspomnieć, że już kilka lat temu pewien polski genealog, syn wybitnego męża stanu, zapewniał mego stryjecznego brata, że my, Dzierżykraj-Morawscy jesteśmy co prawda daleko – ale niewątpliwie spokrewnieni z tradycyjnie wysoce patriotycznym rodem Kaczyńskich…).

Ostatnio nareszcie ukazały się, czy mają jeszcze się ukazać, opracowania dotyczące (jak mawiał mój ojciec, „chyba najmądrzejszego z przywódców polskiej emigracji politycznej”) Edwarda Raczyńskiego. Chyba nadal niedostatecznie jest przez historyków „przeanalizowana i opisana postać „ambasadora Wolnej Polski w Madrycie”, Józefa Alfreda Potockiego, absolwenta Bailoi College w Oxfordzie; człowieka o olbrzymich, jak na sytuację emigracji stosunkach w świecie anglosaskim, osobistego przyjaciela prezydenta Johna F. Kennedy’ego, także wielce pierwszoplanowych polityków brytyjskich; lubianego przez Generała Franco itd., itd. Potocki miał „dobrego nosa”, np. jak mnie zapewniano (?) swego czasu z miejsca wyczuł, że absurdem było powstanie warszawskie, że „Sowieci puszczą nas z trąbę”, że nic nie pomogą. A później jasno widział, że w tym mocarstwie czysto policyjnym, jakim był Związek Radziecki, tak zwani „rewizjoniści” nic zmienić nie zdołają, że przepędzić rządzących w oparciu o KBG „właścicieli ZSRR” będzie dopiero mogła, musząca nadejść, katastrofa gospodarcza…

Kończąc dodam: jedno pewne, naprawdę czuję się jakby „honorowym dyplomatą RP”!!!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 254/2016

Dziś, 24 grudnia 2016 roku szczególnie mocno czuję się członkiem naszej tutejszej „wspólnoty polonijnej” (ponoć jest nas wiele setek tysięcy), która tego wieczoru tak bardzo po polsku – jak przed laty mawiał pewien tutejszy polski kapłan – „tradycyjnie i religijnie” świętować będzie wilię! Myślami wracam, do wielkich zadań, jakie przed tą naszą tutejszą społecznością stoją. Rzecz jasna, mam na myśli bój o „WIĘCEJ FRANCJI W POLSCE I POLSKI WE FRANCJI”.

Tak, winniśmy zabiegać o rozbudowę współpracy partnerskiej polskich i francuskich miast oraz gmin, zachęcać polską młodzież do nauki języka francuskiego, języka będącego „nośnikiem” głęboko wolnościowej, opartej na rzeczywistym szacunku dla sztuki i dla wiedzy,  nacechowanej otwarciem na wszystkie narody świata, nacechowanej też rzecz jasna chęcią zrozumienia innych – „kultury”.

Tak, w mym pojęciu wpojonym mi przez mego ojca, my, Polacy, tak od zawsze z Francją zaprzyjaźnieni, we własnym interesie (też i politycznym), winniśmy w pełni włączać się do boju o FRANKOFONIĘ, o wszechobecność  francuskich postaw i francuskiej myśli.

Ale chcę też w ten dzień wigilijny poruszyć inny stojący teraz tu przed nami, członkami Polonii, problem! Nie dajmy się nadmiernie wciągać w polskie spory polityczne. Nie jest  naszą rolą się do nich  pochopnie mieszać! Jasne chyba, że Polacy w kraju  są właśnie teraz  dość mocno podzieleni! Może to z mej strony nieco naiwne i  w praktyce trudno (??) wykonalne, ale uważam, że winniśmy uszanować krajowe opinie i jednych i drugich – i do polskich rozgrywek i głośnych sporów podchodzić cum grano salis, unikać wszelkiej przesady, no i apelować „do jednych i do drugich” o pewien umiar i o niewyolbrzymianie nadmierne polskich, nawet ostrych, różnic zdań… Dodam, że taki stosunek do polskich podziałów też wpoił mi mój ojciec, zawsze  skłonny do dialogu i umiaru, umiaru w interesie Polski!  (rzecz jasna, że jednak ostro potępiał on PRL, ale – jak mawiał – owa ówczesna sytuacja była czymś innym zgoła, niż spory między Polakami; szło o system policyjny narzucony nam przez Stalina, a później „podtrzymywany militarną groźbą” – kluczowy jest tu przykład losu Węgier – przez jego następców!)

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 253/2016

Już dostałem sporo jakże miłych życzeń świątecznych! Tą drogą za nie serdecznie dziękuję i przesyłam moje: życzę mym czytelnikom wszystkiego najlepszego – moi czytelnicy to moja wielka rodzina!!!!  Są mi niezwykle bliscy…

Z miejsca  odpowiadam na pytanie jednego z nich! Pyta on, po cóż władzom Daech-u te, tak zwane „krwawe ukłucia szpilką”, potęgujące nienawiść doń szerokich mas Zachodu – zamachy terrorystyczne – takie jak ten, który miał miejsce ostatnio w Berlinie? Moja odpowiedź prosta! Właśnie chodzi o potęgowanie nienawiści, czasem niezwykle bezmyślnej i tym samym obejmującej wszystkich wyznawców Islamu tak licznych w Niemczech, Francji itd., itd. Daech zapewne pospiesznie rozbudowuje swe „konspiracje” w krajach Zachodu. Chce, by jak największa liczba tu osiadłych mahometan poczuła się pokrzywdzona, źle traktowana; by tym samym SFANATYZOWAŁA SIĘ!!! Te krwawe, lecz nie mogące poważnie zaszkodzić władzom państw Zachodu „akcje”, nie wykluczają jednak tego, że służby specjalne sił zbrojnych Daech-u dysponujące, jak już teraz wiadomo, fachowcami pewnej klasy w różnych dziedzinach „militarnych” – przygotowują rzecz jasna w najwyższej tajemnicy jakichś zamach, czy serię zamachów w  spotęgowanym stylu tego, który miał miejsce w USA 11 września 2001 roku. Do tego nie można całkowicie wykluczać, że Daech może (?) mieć jakichś ukrytych takich lub innych sojuszników… Ale oczywiście moja teza o możliwości spotęgowanej powtórki zamachu z 11 września 2001 to – powiedziałbym – „tylko moja teoretyczna spekulacja myślowa!” Ale dodam: Jan Nowak pytał mnie, co prawda z uśmiechem: „Jak to robisz? Nie masz zwyczaju się mylić”!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 252/2016

Bliski mi bardzo mój stryjeczny bratanek, Piotr Morawski, znakomity reżyser filmów dokumentalnych pyta, jaką rolę w mym życiu gra teraz internet? Odpowiedź prosta. Kluczową! Chroni mnie przed starczą izolacją. Dzięki niemu prowadzę ożywiony dialog z tak wielu ludźmi. Statystyki w mym blogu pokazują mi, że tysiące osób czytuje me dzienniki! Jeszcze dziś polski mąż stanu stwierdził: Jan Nowak miał rację mi mówiąc: pan ma dobrego nosa! Dodał on: „co inteligentniejsi ludzie z mego otoczenia czytują pańskie teksty stale! Dostrzega pan to, co może nadejść! Wie pan, czy wyczuwa o wiele więcej od innych! Są tacy, co zarzucają panu „przesadny kult Marii  Kaczyńskiej!” Ale to pana sprawa! Wszak ci pańscy krytycy rzekomo bronią wolności słowa…” (ta wypowiedź była reakcją na mój niedawny dziennik). Gwoli dokładności odnotuję, że już nieraz zdarzało się także, że czytelnicy mi ubliżali, nazywali mnie np. przemądrzałym oportunistą.

Tak, internet chroni mnie od samotności. Pozwala mi „wykładać mą kawę na ławę!” Teraz żałuję, że nie wziąłem się do pisania mych dzienników na komputerze dawno temu. Ale póki się jest młodym, czy nawet tylko dość młodym – nie ma się ochoty pisać dziennika! Redagowałem audycję, sporządzałem tajne raporty cenione przez Jana Nowaka, a które jak relacjonował szef „polskiej ewaluacji w RWE” Kazimierz Zamorski – dyrekcja amerykańska naszej rozgłośni kazała swego czasu spalić jako „spy material”. No i kochałem rozmawiać, dialogować często za pomocą mikrofonu. Marek Łatyński mawiał, że za pomocą telefonu i mikrofonu rozmawiałem con amore. Gwoli dokładności dodam, że już od lat czasem coś gryzmoliłem w kajetach, z których sporo zagubiłem w czasie przenoszenia się…

Jedno pewne. Teraz gdy już fatalnie chodzę, internet to moje okno na świat, instrument stałego dialogu. Internet i telefon dają mi poczucie, że winienem jeszcze żyć!! Służyć innym mym doświadczeniem, zdolnością przewidywania, tak zwanym „nosem”, także może nieraz jednak ciekawymi kontaktami, czasem również telefonicznymi… Zdaje mi się, że jako  korespondent z Paryża, jednej ze stolic świata, mogę się jeszcze Polakom przydać! A to dzięki internetowi…

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 251/2016

Ostatnio podkreślałem, iż na celowniku dżihadystów znalazły się teraz chyba w pierwszym rzędzie Rosja i USA! Po mordzie ambasadora Rosji w Ankarze tezę tę podtrzymuję. Mam nadzieję, że wrogowie numer jeden fanatyków Islamu, terrorystów Daechu – Putin i Trump są dobrze strzeżeni, że np. Biały Dom jest „mądrze chroniony” podobnie jak Kreml i różne inne siedziby obu tych postaci stanowiących OSOBIŚCIE kolosalne zagrożenie dla Daech-u. O ile pamiętam pisałem też o nie do końca klarownej postawie Turcji (jasne, że mocne są tam marzenia o odbudowie imperium osmańskiego, o nawrocie do stanu rzeczy z czasów Sulejmana Wspaniałego (1494-1566) oraz nienawiść do „wrogów islamu”…

Teraz dodam, że oczywiście terroryzm zagraża także rożnym państwom europejskim. Co do ostatniego zamachu berlińskiego jeszcze się nie wypowiadam – chyba za wcześnie na konkluzję, no i chodzi zapewne o czyn jakiegoś pojedynczego fanatyka, a nie o militarny wyczyn służb specjalnych Daech-u…

Daech ponosi klęski w Syrii i w Iraku – w takiej sytuacji zapewne na serio myśli o użyciu i tym razem na poważną skalę terroryzmu i to nie jakichś „ukłuć szpilką”, lecz dużej akcji, przygotowywanej przez ekspertów (a takich Daech mieć może)… Akcji będącej na mocno spotęgowaną modłę – powtórką zamachu, jaki miał miejsce w USA 11 września 2011 roku!

A teraz zupełnie inny problem! Minęło już lat dziesięć od wizyty tak szlachetnej Marii z Mackiewiczów Kaczyńskiej w Sanktuarium Drugiej Wielkiej Emigracji, w polskim Domu Spokojnej Starości w Lailly-en-Val. Wówczas Pani Maria, tak świadoma roli polskiej emigracji niepodległościowej, której wielu bojowych działaczy spędziło ostatnie lata życia w Lailly, wraz z także zasłużoną patriotką, Izabelą z Głowackich Tomaszewską, zaszczyciła swą obecnością pięćdziesięciolecie powołania do życia przez organizacje skupione wokół ambasady Wolnej Polski we Francji – owego Domu w Lailly, który między innymi tak cenił i lubił Józef Czapski. Teraz, w związku z sześćdziesiątą rocznicą Domu (i dziesiątą rocznicą owej wizyty Pani Marii) chcemy znaleźć sposób, by uroczyście uwydatnić owe sześćdziesięciolecie oraz dziesięciolecie, historycznej w mym pojęciu, wizyty pani Marii Kaczyńskiej w tym „sanktuarium Polski walczącej”… (iluż spośród wytrwałych i zasłużonych w walce o niepodległość rodaków spoczywa na tamtejszym cmentarzu).

Tak więc bierzemy pod uwagę np. wizytę w Lailly popularnej pani Agaty Kornhauser Dudy. Jedno pewne – zarówno obecny prezes mającego Dom w Lailly w swej pieczy Polskiego Funduszu Humanitarnego, dr nauk humanistycznych UKSW, tak zasłużony Marek Szypulski, jak i ja – chcielibyśmy, aby doszło do uroczystości, która winna być zarówno wyrazem pamięci o pensjonariuszach Domu, jak i hołdem złożonym pamięci tej tak szlachetnej osoby, jaką była nasza, tak patriotycznie nastawiona Maria Kaczyńska – nie zapominając także naszej bezpośredniej opiekunki, dyrektor Izabeli Tomaszewskiej…

Wizycie w Lailly mogła by towarzyszyć wizyta w odległym o osiemdziesiąt kilometrów, bogatym w polskie pamiątki zamku w Montresorze i spotkanie z tamtejszymi strażnikami pięknych staropolskich tradycji, z rodem Reyów i z ich krewnymi (dodam tylko, że obecnie burmistrzem miejscowości Montresor jest Christophe Unrug, wnuk bohaterskiego admirała – dowódcy obrony Helu!).

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 250/2016

Rozmówca pyta: czemu zbyt często podkreślasz, że jesteś kawalerem maltańskim?  Wszak to pachnie snobizmem! Do tego teraz nagle podpisujesz się Mademor co – trzeba wiedzieć – znaczy Maciej Dzierżykraj-Morawski! Odpowiedź moja prosta! Mego ukochanego ojca w MSZ-cie przez lata nazywano KADEMOREM… Pisząc o sobie „Mademor” uwydatniam jakby mój, naprawdę jednak  dogłębny, związek z Ojcem! A co do Suwerennego, Rycerskiego Zakonu Szpitalników Świętego Jana Jerozolimskiego Zwanego Maltańskim to wciągnął mnie doń Szymon Konarski – człowiek wiele dla bliźnich czyniący (słynny paryski salon państwa Konarskich przy rue Taitbout był – przypominam – jakby także centrum opieki nad wieloma. Pan Szymon uważał, że pochodzenie narzuca nam zadanie braterskiej służby drugim, że służba taka zaprzecza wrogiej nam,  a z niesamowitym uporem lansowanej przez np. „czerwonego”, tezie o egoizmie i pogardliwym, „wyzyskującym” stosunku do ludzi ziemiaństwa… Głosił  on hasło „LA NOBLESSE OBLIGE”!!! Nakazywał nam pomagać wszystkim potrzebującym pomocy. Wskazywał, że Związek Polskich Kawalerów Maltańskich to jakby bardzo braterska rodzina starająca się w miarę swych możliwości służyć wszystkim rodakom, całemu (!!) społeczeństwu.

A co do mnie, to dodam, że wejście do „Malty” poprzedził (pierwsza połowa lat pięćdziesiątych) zbyt barwny okres cyganerii i bohemy. Że wtedy byłem, jak to się tu mawia „très Saint Germain de Près”… Zaraz po tym okresie „bohemy” opieką otoczyli mnie francuscy Jezuici, np. ojciec Charles Huvenne  SJ i inni. Chwilę myślałem o wstąpieniu do tego, tak mej rodzinie bliskiego, Zakonu – czytywałem „Wieczory nad Lemanem”, w których Ojciec Marian Morawski wskazywał, iż nie wolno być katolikiem połowicznie. Ale życie moje potoczyło się innym torem. Na ślubie Xawerego Reya  z Wirydianną Rey (będąc świadkiem) poznałem Jadzię i po roku z kolei, mój z nią ślub!!!! Gdy w roku 1977 przyjęto mnie do „Malty” rozwinąłem działalność – z czasem przy boku dwóch wybitnych „maltańczyków” – Adzia  Tarnowskiego i AK-owca, pułkownika Jurka Baranowskiego – w Fonds Humanitaire Polonais en France, mającym w swej pieczy to „sanktuarium” naszej drugiej wielkiej emigracji Polski, jakim jest przesłynny Polski  Dom Spokojnej Starości w Lailly-en-Val  w tak „turystycznej” dolinie Loary… Do dziś mam zaszczyt być, podobnie jak Adzio Tarnowski, prezesem honorowym  FHP (marzę o tym, by władze RP się tym ośrodkiem, który niegdyś odwiedzały Prezydentowa Maria z Mackiewiczów Kaczyńska oraz dyrektor Izabela z Głowackich Tomaszewska zainteresowały; nota bene Domem bardzo na serio zajmował się swego czasu ambasador Jan Tombiński – to on zorganizował wizytę tam szlachetnej Marii Kaczyńskiej.

Z kolei podkreślę, że Kawalerowie Maltańscy to jakby wielka i zwarta rodzina! O przynależności do niej decyduje nie pochodzenie, ale szlachetność postawy życiowej, no i kult pięknych tradycji. Jak mi ktoś poufnie  donosi z Rzymu, prestiż „Malty”  stale wzrasta.  I to nie tylko ze względu na działalność i coraz to większą rolę naszego Zakonu w Libanie i ogólnie na tak tradycyjnie nam bliskim  Bliskim Wschodzie – lecz także dlatego, że obecny Ojciec Święty i coraz to większa liczba  dygnitarzy Kościoła świetnie rozumie, że Malta to  pewna szlachetna elita, to wielu ludzi na  wysokim poziomie intelektualnym, o bacznym spojrzeniu na szybko ewoluujący  i jednak z wielu stron przez nadchodzące „nowe”  jakby zagrożony świat…

Zapewne zbyt daleko odbiegłem od tezy  czy pytania tego  mego  rozmówcy. Ale jednak skorzystam z okazji, by mocno podkreślić, że gdy umrę, pragnę być pochowany w culli maltańskiej…

Może dodam też, że potrzebna jest stała wymiana myśli, stały dialog i debaty na różne nas interesujące tematy, dialog także i „intelektualny” z konfratrami różnych narodów… Może my, polscy „maltańczycy” w Paryżu ostatnio żeśmy ten problem nieco zaniedbali. To zapewne w dużej mierze moja wina… Ale w grę tu wchodzi niestety wiek!  Dlatego tak bardzo chyba ważne, by młodzi z naszej, idącej  w świecie w miliony Polonii, interesowali się ZPKM! Tym tak naprawdę świetnie,  niezwykle pożytecznie działającym Związkiem Polskich Kawalerów Maltańskich. To dla nich samych też bardzo istotne, mogące rozszerzyć ich horyzonty, wprowadzić ich do pewnego tak szlachetnego katolickiego klanu, nauczyć ich służyć bliźnim.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 249/2016

Czytelnik z Łodzi „po namyśle” stwierdza, iż Solidarność Walcząca i  „pistolet do wynajęcia” czyli Rafał Gan Ganowicz mieli sporo racji głosząc, że „cała  ta kombinacja okrągło-stołowa”  zamąciła Polakom w głowach, wytworzyła  niesamowicie zakłamaną sytuację!! Jak to możliwe, iż nie wyłożono „kawy na ławę”,  między innymi nie stwierdzono jasno, że PRL-owski MSZ to była tylko „kolaboracyjna lipa, instrument działań obcego mocarstwa. czyli ZSRR… Jak to możliwe, że  w Polsce teraz już niepodległej,  że w jej MSZ-cie i ambasadach wiszą portrety faktycznych sowieckich agentów, mocno, swego czasu trzymanych za mordę przez KBG czy GRU… Natomiast „całkowicie się zapomniało o ambasadorach i delegaturach Rządu RP w Londynie.  Ów czytelnik mówi: „pamiętam, jak te londyńskie przedstawicielstwa np. ambasada przy Watykanie pomagały przyjezdnym z Polski”. Wie od ojca, że z kolei w Paryżu przyjezdnym z kraju pomagali ambasador Kajetan Morawski oraz radca Parczewski a  później prezes SPK i delegat rządu Xawery Rey, który  wiele ludziom załatwiał (np. wizy francuskie dla ich dzieci, pozostałych w kraju) dawał  im zapomogi, chętnie ich np. w Domu  SPK (im. generała Władysława Andersa)  czy nawet ponoć u siebie w  swym mieszkaniu dożywiał… Czytelnik uważa, że „wyrazem pewnego niedołęstwa organizacji  Polonii Niepodległościowej oraz fatalnym błędem polskich, „autentycznie patriotycznych stronnictw”  było to, iż  całej tej sprawy nie wyjaśniły do końca, bez reszty, że tolerowały „zręczne ale mętne przemilczenia!!„. Twierdzi, że w kraju historycy UKSW sprawę i „podłoże jej celowego przekłamania” teraz analizują…  Tak, jego zdaniem „nowy wiatr nareszcie zawiał w polskiej historii. Mija moda na oportunizm i interesowanie się w pierwszym rzędzie rewizjonistami komunizmu oraz nienawidzenia tak pogardliwie zwanej „pańskiej Polski nieugiętych spod znaku Londynu””…

A teraz z kolei wzmianka o krótkiej rozmowie z wracającym właśnie z Polski francuskim  pracownikiem naukowym (wydział prawa). Ma on krewnych w Polsce, lecz rzadko tam bywa… Teraz  udał się  tam na pogrzeb przyjaciela. Wraca zaskoczony tym, jak „Polacy słabo dostrzegają zmiany obecnie szybko zachodzące w świecie. Nie pojęli oni przyczyn, w wyniku których Trump musiał wygrać wybory… Są niesamowicie zaskoczeni,  dowiadując się, że w Francji w szkołach i na uniwersytetach mają mieć miejsce specjalne ćwiczenia  uczące, co należy zrobić na wypadek ataku terrorystycznego. Nie są świadomi  faktu, że we Francji w szeregu innych krajach Zachodu błyskawicznie ewoluuje sytuacja polityczna, coraz to więcej osób marzy o rządach silnej ręki, o „porządku” i o nowej polityce ekonomicznej, zrywającej z klasycznym i – jak się okazuje – nie umiejącym skończyć z  kryzysem i  z bezrobociem liberalizmem ekonomicznym. Nie ma się na ogół w Warszawie  pojęcia, że we Francji Front Narodowy cieszy się poparciem  prawie jednej trzeciej Francuzów. Tak, Polacy koncentrują swą uwagę na swej polityce wewnętrznej. Walczą z Kaczyńskim. Nie widzą, że w świecie zaczęła się zupełnie nowa epoka… Że wielu ludzi Zachodu uważa, iż sytuacja przypomina nieco lata trzydzieste ubiegłego stulecia: trwa kryzys ekonomiczny a za rogiem czają się całkowicie sfanatyzowani, gotowi ponieść śmierć za swą sprawę terroryści islamscy. Że nie można całkowicie wykluczać zamachów nawet atomowych. Do tego Pentagon dobrze wie, że teraz Korea Północna już posiada wysoce groźne bronie atomowe”.

Od siebie dodam: nie można chyba całkowicie wykluczać, że ewentualnie mogłaby je terrorystom islamskim udostępnić? Wedle pogłosek przytaczanych przez (lecz nie tylko) paryski „Le Journal du Dimanche” Donald Trump jest skłonny, będąc świadom  nuklearnych   zagrożeń, podjąć dialog z dyktatorem Korei Północnej, z młodym Kim Dzong-Unem  …

Zakończę zaznaczając, iż ze słów mego rozmówcy jasno wynika, iż Polacy niestety „są jak tabaka w rogu”.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 248/2016

Z pytań, jakie dochodzą do mnie, odnoszę wrażenie, iż brak w internecie  stale aktualizowanej kroniki przynoszącej   informację o „Paryżu dla Polaków”, np. adresy i ceny polskich hoteli oraz sklepów: ktoś pyta gdzie kupić barszcz i polską kiełbasę, gdy ich nie wystarczy?… Brak także danych, co można teraz zwiedzić (np. problem obecnych strajków personelu wieży Eiffel’a).  Wreszcie trudno się dowiedzieć, do jakiej nie za drogiej polskiej restauracji można np. w ramach rewanżu zaprosić swych francuskich przyjaciół i wykazać im, że i polska kuchnia bywa wielce smaczna. Inne zagadnienia to muzea – kiedy i jak można się tam tanio dostać, czy są respektowane karty studenckie – i jakie to mają być karty? Wreszcie, czy owe muzea uznają naszą kartę prasową Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich? Gwoli dokładności odnotuję, że jedno z pytań było moim zdaniem nieco zaskakujące: dotyczyło ono tego, co warto tu z Polski przywieść by… z zarobkiem sprzedać?? Z miejsca odpowiedziałem: to już chyba nie te czasy, ale po namyślę dodaję: kto wie? Może się mylę, może „kombinatorzy” w tej dziedzinie i teraz coś „wykombinowali” –  ale ja naprawdę  nic na ten temat mnie wiem!  A „szczyt szczytów” – pewna piękna (30 lat) pani z Polski spytała  mego znajomego, czy działają w Paryżu polskie biuro matrymonialne, bo, marzy o miłym i bogatym małżonku Francuzie w wielu około 45 lat? Mój znajomy jak mi później opowiadał, ową 30-letnią polską damę „może nieco niegrzecznie spławił, powiedział jej, że ma nadzieję, iż ona żartuje, no i że on, stary polski inteligent, na pewno „nie będzie rajfurem”! Kończąc  i podsumowując dzisiejszy odcinek mego dziennika wyrażę przekonanie, że Polacy chyba jednak nie mają nadmiernych  talentów w dziedzinie jednak mimo wszystko pożytecznej i na co dzień potrzebnej!

Osobny i nieco inny problem to konieczność sprawnego reklamowania naszej sztuki (tu sprawnie działa Galeria Roi Dore) oraz  także naszej  literatury,  np. w mym pojęciu fakt, że rewelacyjna, pełna sensacyjnych rewelacji książka Piotra Witta o Chopinie nie jest jeszcze (a chyba nim z czasem będzie) bestsellerem światowym!

A teraz co innego. Przed chwilą „pocztowy” (tak niegdyś w mej Wielkopolsce mawiano) przyniósł mi jeszcze kilka  gratulacji od krewnych i przyjaciół z Polski z powodu podniesienia mnie przez panią Audrey Azoulay, francuską minister  kultury, do rangi Komandora de l’Ordre des Arts et Lettres… Oczywiście za wszystkie,  jednak liczne, gratulacje serdecznie  tą  internetową drogą dziękuję!! Ale pragnę  też podkreślić, że  szczególnie wielką przyjemność  zrobił mi piękny list głównego kapelana  ZPKM – tego tak ważnego w mym życiu od  chwili mego przyjęcia  doń w dniu 6 lipca 1977 roku Zakonu zwanego Maltańskim, List J.E. Biskupa Andrzeja Dziuby, ordynariusza łowickiego, którego tak dobrze pamiętam, gdy towarzysząc Prymasowi Józefowi Glempowi odwiedzał Paryż (ja wówczas z ramienia RWE prowadziłem obsługę prasową tej ważnej wizyty)… Z  tego okresu zachowałem  o Ks. Dziubie,  jego  życzliwości i wysokiej inteligencji, jak najlepsze wspomnienia! Tak, co w mym życiu wysoce istotne, „na 102” i dogłębnie czuję się kawalerem maltańskim. Jako człowiek pióra, dziennikarz i pisarz, jestem pod permanentnym wrażeniem słów Jana Pawła II, słów które w swym  tak pięknym  liście do mnie przypomina jakże wybitny Biskup Dziuba: „człowiek jest równocześnie  i dzieckiem i ojcem kultury, w której żyje” („Fides et Ratio”). Swój, tak istotny dla mnie list, biskup Dziuba zakańcza stwierdzając: Życzę dalszej owocnej posługi na rzecz sztuki i literatury  a także ideałów maltańskich Tuitio Fidei et Obsequium Pauperum…

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 247/2016

Moje niedawne dzienniki dotyczące dyplomacji emigracyjnej wywołały nowe reakcje czytelników. Czytelnik z Francji oburza się na fakt, że  ci lub inni  polscy naukowcy oraz publicyści nieraz pisząc o PRL-owskim MSZ-cie  nie zaznaczają z miejsca, iż był on po prostu „narzędziem  polityki bolszewickiej i że w żądnym wypadku nie można go uważać za wyraziciela niezależnych polskich postaw”. Przedstawiciele  państw, które po wojnie trafiły do tak zwanego bloku socjalistycznego  byli de facto na usługach ZSRR i pod ścisła kontrolą   ambasad sowieckich! Mężowie stanu mocarstw Zachodu zdawali sobie z tego świetnie sprawę. Francuzi mieli w tej dziedzinie duże doświadczenie  z okresu rządów w Vichy, trzymanych w ryzach przez ludzi Hitlera. Prawdziwą Francję reprezentowały przedstawicielstwa Komitetu de Gaulle’a. Owe przedstawicielstwa, których analogią była po lipcu  1945 roku polska dyplomacja emigracyjna. Po wojnie we Francji surowo ,ukarano dyplomatów, którzy kolaborowali, służyli Petainowi i Lavalovi. Kolaboracjonistę ambasadora Fernanda de Brinona skazano na śmierć… A w Polsce w roku 1989, w wyniku „okrągłego stołu”, który tak ostro potępiał, skłócony na ten temat nawet z Radiem Wolna Europa, Rafał Gan-Ganowicz –  nie   doszło do poważniejszej czystki, a teraz nawet nikt nie mówi wprost, że np. PRL-owski MSZ to była przybudówka do służb sowieckich, ich instrument; że prawdziwie polską była tylko emigracyjna dyplomacja.

Dość podobne tezy formułuje też inny mój czytelnik, który uwydatnia też to, że plan  Rapackiego był po prostu podrzuconą Polakom „zagrywką radziecką”.

Trzeciego rozmówcę drażni to, że na ścianach MSZ-tu już wolnej Polski wiszą portrety kolaborantów z pod znaku PRL a nie ma portretów ministrów  legalnego rządu RP na wygnaniu w Londynie… Dodaje on, że cały ten problem wiąże się z ogromnym zakłamaniem wynikającym z faktu, że jasno nie stawia „kropki nad i”, nie stwierdza wprost, że PRL był pod ścisłą jednak nawet po 1956  kontrolą Kremla i jego służb.

Gdy chodzi  o mnie, to nie do końca wiem, jak na te tezy trzech czytelników reagować. Swego czasu  Rafał Gan-Ganowicz dość ostro mnie i nie tylko mnie  atakował za popieranie „okrągłego stołu”, oraz następnie „grubej kreski”. Wyjaśnię jednak, że – jak to   już swego czasu wyjaśniałem Rafałowi i jego przyjaciołom z Solidarności Walczącej, że równocześnie domagałem się i nadal się domagam  ujawniania całej prawdy  o tym, czym naprawdę był PRL, zawsze też broniłem, gdy szło  PRL-owski MSZ stwierdzenia, że to był   siłą rzeczy instrument działań radzieckich. Natomiast emigracyjna dyplomacja de facto skupiona wokół wielkiego, głęboko mądrego, umiejącego patrzeć wyżej i dalej czołowego polskiego męża  stanu  Edwarda Raczyńskiego, autentycznie reprezentowała  WOLNĄ POLSKĘ!

I jeszcze jedno. Żądam ujawniania całej prawdy o PRL-u  i o  służebnej wobec ZSRR jego roli. Chcę by jasno stwierdzano, że prawdziwie polską była jedynie emigracyjna dyplomacja. Ale pragnę narodowego pojednania, wybaczenia tym, co służyli PRL-owi nieraz,  myśląc, że służą Polsce. Tym,  którzy nie dostrzegali,  jak agenturalnym tworem  na glinianych nogach jest – siłą nam narzucony PRL, którzy jednak dość często próbowali jadąc na PRL-owskim koniu „ratować co się da”…

A teraz zgoła inny problem! Eksperci europejscy towarzyszący 9. dywizji pancernej armii Iraku dokonali na już wyzwolonych terenach Mossulu i okolic tego miasta dość zaskakującego odkrycia! Otóż siły zbrojne Daech-u dysponowały tam zmontowanym  w tak krótkim czasie nowoczesnym przemysłem zbrojeniowym i produkowały już wysokiej klasy sprzęt bojowy. Najwidoczniej dysponują one znakomitymi specjalistami w takich dziedzinach. Ten właśnie fakt na rzecz jasna GROŹNY WYDŹWIĘK.. Zapewne oznacza, że Daech jest w stanie wyposażyć swych mogących tu czy gdzie indziej „operować” terrorystów, w potężne, takie czy inne środki agresji. Jest rzeczą chyba oczywistą, że taki potężny atak może być w pierwszym rzędzie wymierzony w Rosję czy w USA. Specjalnie winno się strzec Trumpa i Putina (Putin mający w Rosji olbrzymią! „mniejszość muzułmańską” i będący w skali światowej tym, który wiele wie o Daech-u i jedyny skutecznie z nim  wojuje (dobrze wyczuwając, czym na dłuższą metę wszystko to pachnie) – niewątpliwie jest – jak to się mawia – „na daech-owym celowniku”. Trump zaś nie od dziś głosi, że trzeba pilnie zniszczyć Daech!!

Kończąc podkreślę, iż Daech ma na pewno wrogich zarówno Zachodowi jak i Rosji, starannie ukrytych sojuszników. Nie mam w danym wypadku na myśli Turcji marzącej teraz o dziejowym rewanżu. A to, choć jej gra być może nie jest do końca  całkiem klarowna??…

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 246/2016

Czasopismo   magistratu mojej, szesnastej dzielnicy Paryża, przynosi w swym najnowszym numerze duże kolorowe zdjęcie  francuskich żołnierzy uzbrojonych w pistolety maszynowe patrolujących na placu Gwiazdy koło Łuku Triumfalnego. Zdjęciu towarzyszy spory wywiad z porucznikiem Thibault, szefem jednostki  złożonej z trzydziestu żołnierzy Legii Cudzoziemskiej, zapewniającej bezpieczeństwo w ramach słynnej operacji „Warta” (3500 żołnierzy w  samym regionie Paryża) – właśnie w owej 16. dzielnicy Paryża. Operacja ta ma na celu wykazywać czujność francuskiej armii w walce z terroryzmem i także przestępczością, w szczególności  nadzorować,  chronić np. szkoły (od siebie dodam: m.in.  szkoły żydowskie, synagogi i – rzecz jasna – także  kościoły). Takie rzucające się w oczy patrole świadczą o gotowości francuskiej armii oraz, w pewnej mierze uspokajają samą swą obecnością zarówno miejscową ludność jak i tak licznych tu  turystów…  Rzecz jasna, owe jednostki wchodzące w skład owej operacji militarnej „Warta”, są w stałym kontakcie, ściśle współpracują z policją, no i są permanentnie gotowe do podjęcia akcji, do pojawienia się w tym czy innym punkcie! Jak podkreśla w swym wywiadzie porucznik Thibault, zarówno miejscowa ludność jak i turyści nieraz dają wyraz swej sympatii, mile pozdrawiają owych patrolujących żołnierzy (w danym wypadku i tu w 16. dzielnicy są to żołnierze  owej tak sławnej Legii Cudzoziemskiej, w której tradycyjnie służy też sporo Polaków…).

Tyle na temat tych patroli. Z kolei dodam nieco poufną informację. Otóż, jak mi wiadomo, niektórzy bardzo poważni eksperci są zdania, iż dżihadyści ponoszący teraz klęski w Syrii i w Iraku mogą „zmontować” teraz na skalę nawet o wiele większą od tej dokonanej kilkanaście lat temu w ,Nowym Jorku operację  terrorystyczną, może nawet nuklearną („ktoś” może im w tym pomóc), czy też „chemiczną” lub wielki cyberatak ! Zagrożony jest Zachód, lecz również  niewątpliwie Rosja!

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 245/2016

Tej nocy dziwny sen! Miałem niesamowite wrażenie, że rozmawiam z  mym śp. ojcem!  Ojciec mówił mi, że idzie  nowe, że za  rogiem czają się wielkie niebezpieczeństwa!! Jak to czasem dawniej czynił, podkreślał, że z mężów stanu tylko de Gaulle  umie, umiał wyczuwać co MOŻE NASTĄPIĆ!!!… Przypominał mi, że dwudziesty wiek cechowało to, iż  władcy, iż mężowie stanu nie potrafili niczego przewidzieć! Zaznaczał, że tak jest nadal!  Mówił, że wówczas się rodziły i teraz się rodzą coraz to nowsze „formy wojny”… Tyle o owym śnie o  rozmowie z mym śp. ojcem.

Następnie już tylko jakby w półśnie wyczuwałem, że  rzeczywiście za jakiś czas mogą nas zaskoczyć te lub  inne groźne wydarzenia. Że wyraźnie kończy się pewna epoka. Fakt ten instynktownie wyczuwają „szerokie masy” społeczności Zachodu, których postawy ewoluują  dość wyraźnie. Do tego coraz to szybciej, w wielu naszych krajach niewątpliwie załamało się zaufanie do elit, ,które od  lat rządziły,  i w większości  państw jeszcze rządzą… Rodzą się podobnie jak to miało miejsce w latach  dwudziestych i trzydziestych XX wieku nowe siły polityczne. Masy coraz to wyraźniej marzą o „ładzie”, o silnym, opiekuńczym państwie zdolnym na serio zabezpieczyć się np. przed terroryzmem… Poczucie zagrożenia terrorystycznego jest mym zdaniem większe, niż się myśli… Np. we Francji uderza mnie, że spora jednak liczba ludzi obawia się terroryzmu na większą niż dotychczas skalę i skądinąd nie wierzy, by elity które jak dotąd rządzą,  były w stanie zahamować ową wielką  falę uchodźców z Bliskiego Wschodu, Afryki itd. Rzecz charakterystyczna (i jeszcze kilka lat temu uważana przez mych znajomych, wielkiej klasy  intelektualistów, za wykluczoną), dziś mniej więcej jedna trzecia Francuzów zdaje się być skłonna ewentualnie glosować na ront Narodowy… A chyba jasne, że takie czy inne wydarzenia (potężne akcje terrorystyczne??) mogłyby tę liczbę zwiększyć! W obliczu takiego czy innego „kryzysu”, w obliczu potęgowania się zagrożeń potęgować się będzie chęć władzy na serio nieugiętej.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 244/2016

Błyskawiczna reakcja na mój wczorajszy dziennik! Czytelnik dość jednak ostro mnie atakuje. Mówi, że traktowanie „per noga” niepodległościowej dyplomacji emigracyjnej, to wynik tego, iż ja i mnie podobni „od początku poszliśmy na kompromisy z klanem byłych właścicieli PRL, którzy widząc, że komuna się wali, szybko przemalowali się na demokrację zagarniając, co się dało z majątku PRL, w  tym prasę, telewizję i radia oraz zręcznie zagarniając władzę”.

Co do problemu emigracyjnej dyplomacji to poleca on książkę profesora Krzysztofa Tarki z Opola… Książkę, z której jednak wynika, że owa emigracyjna dyplomacja była dość szeroko rozbudowana, robiła co mogła w ówczesnej trudnej sytuacji, miała ważne kontakty w wielu krajach np. właśnie we Francji…

Czytelnik kończy rozmowę pytając: „Kiedy pan wreszcie zrozumie co naprawdę się w Polsce  dzieje, i że byli właściciele PRL nadal mącą, zawsze będą oni opluwać wszystko co pachnie dawną Polską, Polską wrogą KPP i tej partii »potomkom«”.

Odpowiedziałem mu, że idąc drogą wytyczoną przez mego ojca staram się Polsce służyć nie mieszając się nadmiernie w kłótnie wewnątrzpolityczne. Rzecz jasna walczyłem z narzuconym siłą przez ZSRR PRL-em. Świetnie zdaję sobie sprawę, że różne pozostałości po PRL u nas nadal „pokutują”, w tym różne fałszywe tezy historyczne. De facto, ci lub inni zdają się uważać, że dyplomacja PRL-u reprezentowała na serio  niezależne !! polskie państwo, podczas gdy szło w rzeczywistości o służbę pod – dość jednak mocną prawie do końca – kontrolą radziecką.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…

Widziane z Paryża 243/2016

W związku z piątkowym spotkaniem dostałem z Polski i np. z Londynu wiele gratulacji. Wszystkim ich autorom składam me pełne wzruszenia podziękowania! Miło mieć tak wielu oddanych przyjaciół!!

Co do owej piątkowej uroczystości, to pragnę dziś coś dodać do mego dziennika jej poświęconego! Otóż, ku mej radości był tam też doktor Henryk Jankowski, który niegdyś z niesamowitym poświęceniem opiekował się mym śp. przyjacielem Henrykiem Giedroyciem, który czasem nawet nocami odwiedzał go w Maisons-Laffitte; lekarz, który wraz z tak tu cenionym nowatorem-kardiochirurgiem, dr. Krzysztofem Kucharskim, mnie, inwalidzie !! wojny i zimnej wojny kilka lat temu uratował życie!

Zarzuca mi się, że „maniakalnie piszę książkę telefoniczną!”, ale chcę dodać jeszcze jedno nazwisko. Otóż w piątek na owym spotkaniu był też pułkownik Jerzy Baranowski, AK-owiec, a po wojnie przez długie lata wspierający mą, tak wystawioną na sztych „czerwonego” trudną pracę dziennikarza informacyjnego („szpiona” wedle PRL-owców, wtedy tu dość jednak licznych oraz wedle – tak aktywnego – wywiadu PRL). Jurek Baranowski przez lata wspierał też naszą ambasadę Wolnej Polski, był również jedną z czołowych postaci SPK i Polskiego Funduszu Humanitarnego we Francji.

Z kolei odnotuję, że wczoraj, to jest w niedzielę, 11 grudnia 2016 roku, spotkałem się z Virydianną z hr. Raczyńskich hr. Reyową na świetnym „brunchu” w jednej z pięknych paryskich kawiarni. Omawialiśmy rzecz jasna piątkowe spotkanie, w którym wierna tradycjom naszej emigracyjnej trudnej walki Virydianna brała udział! Dowiedziałem się też od niej, iż lada chwila ukaże się nowa i barwna ponoć książka o jej ojcu, prezydencie RP Edwardzie hr. Raczyńskim… Ale rozmowa dotyczyła w pierwszym rzędzie naszej ambasady Wolnej Polski przy 174 rue de l’Universite, Paris 7 oraz mego ojca następców na stanowisku przedstawiciela dyplomatycznego we Francji – legalnego Rządu RP. Drugim następcą ojca (po Władku Ponińskim, równocześnie prezydencie ZPKM), jak już wielokrotnie pisałem, był mąż Virydianny, Xawery Rey, któremu w tej pracy pomagał Mieczysław Joszt de Dulmen. Ostatnim z tych „delegatów rządu” (następcy mego ojca już nie mieli rangi ambasadora) był Jerzy Ursyn-Niemcewicz. Organizował on nieraz narady całego zespołu tej delegatury, zespołu w skład którego wchodzili wtedy: Virydianna Rey, Rafał Gan-Ganowicz i ja. Spraw do załatwienia było sporo, trzeba było francuskim politykom doręczać i komentować oświadczenia legalnego Rządu RP, redagować też na miejscu różne oświadczenia, dementować oszczerstwa PRL-u, jego przedstawicielstw i jego, wtedy jednak dość licznych !!! zwolenników; starać się pomagać tym czy innym (w tej dziedzinie wiele robili nasi polscy księża, np. ksiadz Plater…). Także popierać wysyłkę darów do kraju…

Jak wczoraj mówiłem Virydiannie Reyowej, przed laty Minister Spraw Zagranicznych RP, Krzysztof Skubiszewski zapewniał mnie, że zadba o to, by MSZ już znowu wolnej Polski – zadbał o pamięć o emigracyjnej dyplomacji… Ambasady RP miały utrzymywać stały kontakt z byłymi dyplomatami legalnego Rządu RP. Skubiszewski rozważał nadania im tytułów honorowych attache naszych ambasad. Mowa też była o tym, że nazwiska przedstawicieli legalnego Rządu winny figurować na listach byłych ambasadorów Polski. Temat ten poruszałem też nieco później, już po jego powrocie do Polski z Janem Nowakiem. On też pewną wagę tego problemu rozumiał. Ale wówczas układ sił politycznych załatwieniu tej sprawy ostrożnie mówiąc „nie sprzyjał”.   Przyjaciele z MSZ-tu donosili nam, że wówczas wszechmocni tam byli dygnitarze PRL-u „plują na emigracyjnych »dyplomatołków«, negują znaczenie naszej emigracyjnej dyplomacji, szastają pod jej adresem wulgarnymi obelgami, nazywają »reakcyjnymi snobiszonami«”.

Też przed laty zbierałem się, by ten problem przedstawić prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu. Chciałem zwrócić się o pośrednictwo do tak przeze mnie cenionej wielkiej i autentycznej patriotki prezydentowej Marii z Mackiewiczów Kaczyńskiej. Ale, nim to zrobiłem, tak wielka polska dama poniosła śmierć 10 kwietnia 2010 roku pod Smoleńskiem, wraz z – także nam, byłym bojownikom emigracyjnym przychylną – dyrektor Izabelą z Głowackich Tomaszewską…

Teraz czuję, że już pilna pora, bym do tej sprawy wrócił. Zaapelował o podjęcie tego problemu do wybitnych polskich historyków, profesorów: Rafała Habielskiego, Waldemara Handke, Pawła Machcewicza, Krzysztofa Tarki, Aleksandra Woźnego, Jana Żaryna. Także do mych przyjaciół, dawnych dziennikarzy paryskiego biura Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa: Bronka Wildsteina i Andrzeja Mietkowskiego. Do pism takich, jak „Głos Wielkopolski”, „Rzeczpospolita”, „Do Rzeczy”, świetnej prasy kościańskiej itd., itd. Tyle, ot tak od ręki na dziś.

*   *   *

Zobacz także:

Powrót do strony głównej…