Archiwum kategorii: Archiwum Macieja Morawskiego (dokumenty i korespondencja archiwalna)

Piotr Witt i Aleksander Woźny do Macieja Morawskiego (Paryż, 11 maja 2013 r.)

Mój drogi,

W ostatnim swoim blogu, na marginesie książki Bratkowskiego [zobacz: Dziennik Macieja Morawskiego z 10 maja 2013 r. …] stawiasz pytanie bez odpowiedzi – co Rydz i jego otoczenie wiedzieli na początku września 39 roku o planach niemieckich i sowieckich odnośnie Polski. Moim zdaniem powinni byli wiedzieć wszystko. W 1934 roku kpt. Jerzy Sosnowski, as wywiadu polskiego w Berlinie  wykradł z ministerstwa Reichswery plany inwazji na Francję, co jego informatorki: Benita von Falkenhayn i Renate von Natzmer przypłaciły życiem. Plany zostały przekazane rządowi francuskiemu. Mój ojciec, kapitan  Zdzisław Witt pełnił dyżur w Sztabie Głownym w Warszawie  tego dnia 24 sierpnia 1939 r., kiedy nadeszła tragiczna depesza z Paryża. Była nadana z gmachu ambasady polskiej w Paryżu.

Depesza zawierała syntezę tajnych klauzul paktu Ribbentropp-Mołotow zawartego poprzedniej nocy. Była to pierwsza udokumentowana wiadomość o przygotowaniu przez Niemcy i ZSRR wspólnego uderzenia na Polskę. Podawała planowane daty napaści i datę spotkania obu armii na dawnej granicy rosyjsko-niemieckiej. Ojciec odebrał depeszę, podpisał ją po rozszyfrowaniu i doręczył kierownikowi Samodzielnego Refratu „Niemcy” o godz. 22.30. (Pepłoński s.325, oraz ss. 200, 213, 214, 217). Naturalnie depesza tej wagi nie była nadana przez oficera ochrony ambasady, który najprawdopodobniej nie wiedział nawet o jej istnieniu, lecz przez kierownika grupy wywiadu Polskiego na terenie Francji znanej pod nazwą „Lecomte”. Kierował nią przyjaciel ojca, kpt. Michał Baliński. Mój ojciec nigdy nie pracował w ambasadzie w Paryżu. Był oficerem tzw. Samodzielnego Referatu „Zachód” Sztabu Głównego, czyli „głównej warszawskiej agendy wywiadu antyhitlerowskiego, czynnika dyspozycyjnego dla wysuniętych zewnętrznych placówek na zachodzie Europy.” (Gondek, s.92). Do jego kompetencji należały finanse Referatu, a ponieważ dobrze znał języki więc  „poza spełnianiem swych podstawowych obowiązków sprawował także funcję łącznika, kontaktującego się z przedstawicielami wywiadu francuskiego i brytyjskiego w Warszawie”. (Gondek, ss.93, 204, 209) Więcej na ten temat można znaleźć w: [Leszek Gondek, „Wywiad polski w Trzeciej Rzeszy”, MON 1978] i  [Andrzej Pepłoński, „Wywiad polski na ZSRR”, Bellona 1996].

Pozdrawiam,

Piotr

[PIOTR WITT]

*   *   *

Dopowiedzenie Pana Z. Witta, którego Ojciec był oficerem O.II., widziałem dok. z jego nazwiskiem, które „nasi” (bez głowy) – pozostawili SS-SD w Archiwum Wojskowym w Forcie Legionów. Fort przejęli ludzie W. Schellenberga i natychmiast zrobili z tego „użytek”! Ponad 1000 agentów zostalo straconych, ściętych ma mocy wyroków Trybunału Ludowego w Berlinie (Fleischer) – likwidując w I poł,. X 1939 r. polskie źródła w Nadrenii, w tym oficera wywiadu „przyłapanego” z rysunkami technicznymi broni w zakladach Kruppa. Schellenberg pisze prawdę w swoich wspomniach. Opublikowałem na ten temat kilka artykułów. Jest ksiażka nt. Łużyc, gdzie rozdział ostatni poświęcam wyjaśnieniu, jak archiwum O.II zostało „przejęte/wydane” SS-SD.

Sprawa 23 VIII 1939 r. Informacja z tego dnia – o podpisaniu paktu niemiecko-sowieckiego – to przysłowiowa „musztarda po obiedzie”. Przecież „nasi” (Gen. Insp. i kierow. wojska i SG) – zlekceważyli kapitalną informację ppłk. A. Szymańskiego (podaję ją w „Niemieckich przygotowaniach do wojny”) o tym, że H. dążył za wszelka cenę do zawarcia paktu z H. dla zdławienia II RP. Informacja pochodziła z 2/3 V 1939 r. Czyli było multum czasu na wykonanie manewrów polityczno-dyplomatycznych i wojskowych.

Tylko trzeba było mieć zaufanie do doniesień wywiadu i do Szymańskiego. T. N. w tym czasie zajmowal się „podkładaniem nóg” kierownikowi strategicznego wywiadu p.niemieckiego – mjr. T. Szumowskiemu, którego ostatecznie zwolniono ze stanowiska na 10 dni przed wojną. To koszmar… Bezpośrednim powodem zwolnienia były inf. m.in. – za sianie panikarskich nastrojów wojennych (miesiąc przed wojną, kiedy ludzie z wywiadu nie sypiali cale noce dostarczając bezcennych informacji. Łóżka mieli wstawione w sztabie, praktycznie nie wychodzili do domów… Szumowski dostał skierowanie do MSZ-tu. Wszystko wyjaśniłem w „Niemieckich…” .

Raz jeszcze pozdrawiam,

[ALEKSANDER WOŹNY]

Lech Kaczyński do uczestników uroczystości na cmentarzu w Lailly-en-Val (Warszawa, 16 maja 2009 r.)

 

Prezydent

Rzeczypospolitej Polskiej

Warszawa, 16 maja 2009 roku

Organizatorzy i Uczestnicy uroczystości odsłonięcia pomników upamiętniających polskich powojennych uchodźców politycznych
i pięciu poległych lotników Dywizjonu 300
na cmentarzu w Lailly-en-Val we Francji

Panie i Panowie!

W imieniu własnym oraz mojej Małżonki Marii Kaczyńskiej, której obowiązki nie pozwoliły na przyjazd do Francji i osobisty udział w dzisiejszej uroczystości, serdecznie pozdrawiam wszystkich Państwa, zgromadzonych na cmentarzu w Lailly-en-Val z okazji odsłonięcia dwóch pomników upamiętniających obecność Polaków w tej miejscowości w okresie II wojny światowej i po jej zakończeniu. Przedstawicieli władz i społeczności lokalnej proszę o przyjęcie wyrazów szacunku. Słowa osobnego powitania kieruję do drogich rodaków, którzy w wyniku dramatycznych losów mieszkają dziś z dala od kraju przodków. Jako Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej pragnę Państwa zapewnić, że sprawy Polonii stanowią przedmiot mojej szczególnej troski.

Jest dla mnie i mojej Małżonki olbrzymią radością, iż dzięki staraniom środowisk emigracyjnych oraz przychylności francuskich gospodarzy związki Polaków z Lailly-en-Val zyskują trwałe świadectwo w postaci obydwu monumentów. 26 lipca 1944 roku oddało tutaj życie pięciu lotników Dywizjonu 300, którzy pełniąc służbę w Polskich Siłach Powietrznych, brali udział w walce z niemieckim totalitaryzmem razem z wojskami innych narodów: Brytyjczyków, Amerykanów i Wolnych Francuzów. Ofiara poniesiona przez nich i przez miliony Polaków nie przyniosła nam upragnionej niepodległości.

Po wojnie tysiące rodaków wybrało trudny los uchodźców politycznych. Do nich właśnie należeli mieszkańcy Domu Polskiego Funduszu Humanitarnego, których upamiętnia drugi z odsłanianych dzisiaj pomników. Polscy emigranci starali się nie tracić nadziei na odzyskanie suwerenności przez naszą ojczyznę. Nie wszystkim dane było doczekać owej historycznej chwili sprzed dwudziestu lat, kiedy pragnienia te zostały spełnione. Jako obywatele wolnego świata, jesteśmy winni pamięć tym, którzy nie mieli szczęścia doświadczyć pełni demokratycznych swobód.

Wraz z Małżonką składam serdeczne podziękowania wszystkim osobom i instytucjom, które swoimi wysiłkami i ofiarnością przyczyniły się do zrealizowania tych dwóch ważnych dzieł. Jestem przekonany, iż dzięki Państwa pracy umocnią się wzajemne przyjazne relacje między Rzeczpospolitą Polską a Republiką Francuską, między Polakami a Francuzami.

Łączę wyrazy szacunku,

LECH KACZYŃSKI

Henryk Giedroyc do Macieja Morawskiego (Maisons-Laffitte, 5 maja 2009 r.)

W. Pan Maciej Morawski
w Paryżu

Maisons-Laffitte, 5 maja 2009

Drogi Panie Macieju,

Chciałbym Pana poinformować, że „wyznaczyłem” Wojtka Sikorę na swego następcę.

Dotychczas nie przywiązywałem wagi do ogłoszenia tej decyzji, ale dzisiaj zdaję sobie sprawę, że jest to ważne.

W. Sikora wprowadzony jest we wszystkie sprawy Instytutu i to on będzie kierował Instytutem po tym, jak ja będę miał już wszystkiego dosyć. Ponieważ – póki co – ani się nigdzie nie wybieram, ani się nigdzie nie śpieszę, Wojtek funkcjonował będzie w charakterze mojego zastępcy, ja zaś będę się starał trzymać siebie i to wszystko w ryzach…

To oczywiście nie jest żaden sekret.

Pozdrawiam Pana najserdeczniej

HENRYK GIEDROYC

Tadeusz Romer do René Massigli (Londyn, 1 października 1943 r.)

Tadeusz Romer, Minister Spraw Zagranicznych Rządu RP na Wychodźstwie z Londynu do René Massigli, komisarza do spraw zagranicznych Francuskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w Algierze. [Tłumaczenie z francuskiego]

Panie Ministrze,

Żywe pragnienie Rządu polskiego, by utworzyć i zacieśnić więzy przyjaźni i sojuszu, które tak szczęśliwie istnieją w stosunkach Polska – Francja skłoniło Rząd polski do wyznaczenia od zaraz przedstawiciela przy Komitecie Francuskiego Wyzwolenia Narodowego, aby zastąpić Pana Feliksa Frankowskiego, Ministra Pełnomocnego, któremu powierzy się inne funkcje. Tak więc Rząd polski zlecił Panu Józefowi Morawskiemu, Ambasadorowi Polski, zadanie doręczenia Waszej Ekscelencji tego listu, aby został on akredytowany przy Francuskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego jako przedstawiciel Rządu polskiego.

Wierzę, że Wasza Ekscelencja przyjmie Pana Morawskiego z życzliwością i z wiarą i zaufaniem podejdzie do wszystkich oświadczeń, które on będzie przekazywać będzie od Rządu Polskiego szczególnie gdy zapewni się Waszą Ekscelencję o szczerej, niezmiennej przyjaźni Polski do Narodu Francuskiego. Korzystając z okazji, by raz jeszcze zapewnić Waszą Ekscelencję o mym bardzo wielkim poważaniu.

TADEUSZ ROMER

Przypis redakcyjny: Kajetan Morawski w czasie wojny używał drugiego imienia Józef, by nie szkodzić rodzinie w kraju.

Józef Czapski do Jerzego Giedroycia (wersja skrócona; 6 maja 1947 r.)

Mój drogi Jerzy,

Dziś l[ist] dość bezinteresowny i informacyjny. Od Józia telegram, że prowadzi t[rud]ne rozmowy, a dzisiaj jestem u Czarneckiego i wyjaśniam datę mojego [z] Wolskim wyjazdu, dopiszę. Twój brat przyjeżdża jutro. Bardzo się boję, że wysłać go do Ciebie mi się nie uda, bo to jest prawie niemożliwe. Dziś idę z tym do Czarneckiego. Po paru dniach… znowu pchnąłem naprzód moją książkę, mam już rusztowanie i główne części trzech najbliższych rozdziałów (Cela śmierci, Drzewo życia, Bez z pióropusza) (…)

Co do jednej sprawy zaczynam być coraz bardziej przekonany, katastrofa nieuchronna, jeżeli nie wszystkich to prawie wszystkich imprez korpusowych, musi chyba nas nauczyć, że nie jest robota przyszłości „de nous oramponner” o pewne zespoły, które się wykańczają. Zupełnie nowe warunki muszą stworzyć nowy zespół. Chciałbym uratować z tego potopu dla nowej kombinacji Ciebie, Jerzyka, Józia, Wolskiego, Grudzińskiego, Hertzów. Bo właściwie, jeżeli chodzi o efektywne możliwości pracy przy wszystkich brakach, tutaj widzę możliwości rozpoczęcia czegoś nowego. Przytem moje marzenie, bym siebie już widział trochę na boku, a Ciebie w centrum. Cała robota Jerzego czy Józia może być interesująca tylko, jeżeli koncepcyjnie Ty w to wejdziesz. Ale to wszystko jest straszliwie atrakcyjne. Na razie czekam na wiadomości od Ciebie i z Londynu. I na mój jak najszybszy wyjazd. Przyjazd Grudzińskiego tutaj wydaje mi się bardzo ważny; on plus Bobkowski, którego zapomniałem nazwać, podpędzani przez Ciebie, razem z Wolskim, to by mogła być poważna przynęta dla ludzi, którzy nas zaciekawiają najbardziej i bez których cała nasza robota może się zrobić ględzeniem emigracyjnym. Mówię o młodych. Miałem niedawno spotkanie z jednym młodzikiem z kraju 17-letnim, które zrobiło na mnie wrażenie rewelacyjne. To był pierwszy człowiek z Polski, w którym wyczułem zupełnie nowe podejście do zagadnień, zupełny brak naszych urazów i zrozumiałem, że w jakikolwiek sposób ale z tymi ludźmi trzeba iść. Ten chłopak, który prowadził wychowanie socjalistyczne w Kościanie, należy do PPS i mówi, że się po angielsku nie zamierza uczyć, bo mu wystarcza niemiecki i francuski, mówi mi jednocześnie, że trzeba się zaczepić o Karolka [de Gaulle’a], bo to jedyny sposób uratować tutejszą młodzież przed rozkładem (młodzież polską), a obok tego chce jechać do Niemiec, bo go poza sprawą polską interesuje przede wszystkim teren niemiecki, ukraiński i Żydzi. Pytam go: czy pan wyobraża sobie, że z tymi granicami można rozmawiać z Niemcami? Ależ naturalnie, odpowiada mi. Ale trzeba z nimi rozmawiać na płaszczyźnie europejskiej i to z esdekami. Wtedy zagadnienie granic przestaje być tak ostre (…) A teraz Cię zastrzelę zupełnie: ten genialny młodzieniec jest synem człowieka tak genialnego jak Kajtuś. Kiedy powiedziałem Kajtusiowi, że jestem zupełnie zafrapowany inteligencją jego syna, poczłapał zębami i powiedział: za poważny, „to jest właśnie bieda, starzy są za mało poważni, a młodzi zanadto”. Robię duży błąd, że Ci to wszystko opisuję, bo czuję, że zbudujesz na tym 1700 pomysłów i to w chwili kiedy jesteśmy w ślepej ulicy (…)

Całuję Cię serdecznie

JÓZIU

Przypis redakcyjny: Maciej Morawski nigdy nie był członkiem Polskiej Partii Socjalistycznej, natomiast jest prawdą, że w Kościanie działał w OMTUR. Po przyjeździe do Francji po pewnym czasie związał się z chadekami. 

Kajetan Morawski do ministra Jana Starzewskiego w Londynie (poufne; Paryż, 21 grudnia 1963 r.)

Szanowny i Drogi Panie Ministrze,

W środę 18 bm. byliśmy wraz z moją żoną na śniadaniu w Elysée u Generałostwa de Gaulle. Zostaliśmy przyjęci bardzo serdecznie i traktowani z wyróżniającą uprzejmością. Niestety jednak ilość gości nie pozwalała na poważniejszą rozmowę polityczną. Do stołu zasiadły 32 osoby z dyplomacji, parlamentu, prasy oraz świata naukowego i artystycznego. Zamieniłem z gen. de Gaulle kilka słów przed śniadaniem i po nim, głównie na temat wspólnych wspomnień i dzisiejszych nastrojów emigracji polskiej. Przy stole dopytywał się mnie Generał o rozwój sytuacji w Polsce, ale w rozmowie naszej uczestniczyła także siedząca między nami żona ambasadora włoskiego, pani Brosio, która kilkakrotnie zatrzymywała się w W-wie po drodze do Moskwy, poprzedniej placówki jej męża.

Generał wyglądał zmęczony. Całe rano przewodniczył Radzie Ministrów, po południu miał wydać wielkie przyjęcie dla uczestników międzynarodowej konferencji w sprawie walki z rakiem. Obserwowałem jak wysiłki ambasadora Brosio, by nawiązać z nim merytoryczną dyskusję, uderzały w kurtuazyjną próżnię.

Tenże amb[asador] Brosio mówił, że gościł u siebie mego powojennego kolegę, a obecnego ministra spraw zagranicznych Włoch S. Prosiłem o przekazanie mu moich bardzo przyjaznych wspomnień. Z innych obecnych, którzy szczególnie objawiali wobec mnie propolskie uczucia oraz osobistą życzliwość, wspomnę jeszcze mego przeciwnika w sprawie Biblioteki, amb.[asadora] Burin des Rosiers, dalej przywódcę lewych gaullistów, posła i generalnego sprawozdawcę budżetu Louis Vallon oraz wysoce kulturalnego członka Akademii Francuskiej, profesora Collége de France i naczelnego dyrektora Louvre René Huýges.

Wartość polityczna śniadania sprowadza się właściwie do tego, że wszyscy wymienieni i pewna ilość innych osób dostrzegli, że szef państwa nie obawia się okazywać swej przychylności przedstawicielowi wolnych Polaków. Jest to mniej niż pragnąłem, ale posiada w warunkach V-ej Republiki pewne znaczenie. A jak mówią praktyczni Francuzi, także skromny zysk jest jednak zyskiem.

Lista uczestników śniadania została przez Agencję France-Press zakomunikowana prasie. Najwięcej komentarzy wywołał fakt, że znajdował się wśród nich znany piosenkarz Maurice Chevalier, który zresztą wydawał się tyleż onieśmielony, co zaszczycony. Przyznawał, że ma większą tremę niż na scenie. Dodam wreszcie, że zgodnie z ustalonym przez gen. de Gaulle’a znanym mi z dawnych lat obyczajem, menu było względnie krótkie, a przepych kwiatów i zastawy oraz klasa win przewyższały znacznie jakość gastronomiczną potraw.

Łączę wyrazy prawdziwego poważania oraz serdeczny uścisk dłoni.

KAJETAN MORAWSKI

Nathan Kingsley, dyrektor News Department do Macieja Morawskiego (Monachium, 12 lutego 1968 r.)

Szanowny Panie Morawski,

Z przyjemnością pragnę poinformować o przyznanej Panu specjalnej podwyżce za znakomitą pracę w Paryskim Biurze.

Od szefa Paryskiego Biura otrzymałem raporty o Pana pracowitości i kompetencji i jestem pewny, że Pańskie wysiłki będą przynosić Panu dalsze nagrody.

Z wyrazami szacunku

NATHAN KINGSLEY

Aniela Lilpop-Mieczysławska do Macieja Morawskiego (Paryż, 30 lipca 1970 r.)

Maćku kochany:

Dzięki za list i za 30 franków, które przekazałam Instytutowi Polskiemu jako Twą składkę członkowską – z biura otrzymasz oficjalne pokwitowanie. Właśnie Instytut obchodzi w lecie 25-lecie swego istnienia i na ten srebrny jubileusz dla polskich członków był pokaz świetnych filmów z naszego archiwum w Imperial War Museum, dla brytyjskich członków przyjęcie (podlane szampanem ofiarowanym przez porządnego rodaka) i wystawa książek po angielsku autorów polskich otwierana przez ks. Alexandrę, córkę księcia Kentu. Bardzo to była udana impreza.

Ale nadal marzę, by na 25-lecie zdwoić liczbę członków, mamy ponad 1200 (w tem z 10% to cudzoziemcy, głównie Anglicy) i by Instytut postawić na mocnych fundamentach, ale i by różne konieczne wydatki pokryć jak np. niektóre filmy historyczne muszą być przefilmowane, bo zniszczeją, gmach, który jest naszą własnością nie tylko trzeba konserwować etc., ale można by go wewnątrz przerobić, by był bardziej pojemny a miejsca brak na archiwa wciąż rosnące, książki itd., itd.

To nie jest lokalna instytucja, a właściwie najważniejsza placówka, która powstała po ostatniej wojnie. W dn. 6 sierpnia na ten temat w Dzienniku Polskim, a raczej w Tygodniu Polskim ukaże się artykuł S. Leśniowskiego, który proszę sam przeczytaj i p. Złobnicki i p. Totuś [Parczewski] i p. Czarnecki powinni poznać. I może do tego numeru poczekasz, by im przeze mnie załączoną „literaturę” podrzucić, a może byś i swą teściową namówił, by poparła naszą akcję? Te dwa funty rocznie, względnie $5 – to chyba nie majątek, a jakże pomaga w pracy.

Majątkiem prawdziwym to jest akcja Rysia Dembińskiego – nie tylko grupa jego, co środę pracuje za darmo w Instytucie, to młodzi chłopcy i dziewczęta od lat chyba 15 do jakichś 40 – gwarantują oni kontynuację naszej roboty i troskę nie tylko o pamiątki narodowe, ale i muzeum, archiwa, wydawnictwo dzieł takich, które się nie mogą ukazywać w Kraju etc., etc. Ale nie tylko dają za darmo pracę swych rąk, Ryś montuje stworzenie Funduszy, którego odsetki by szły na Instytut a hasło to – opieka nad sztandarami. Myśli, że każdy kto był w wojsku, gdyby dał jednorazowo choćby funta – zebrałaby się potężna sumka. Ryś jest entuzjastą i ma nie tylko zapał, ale wytrwałość – myślę więc, że dopnie swego. Sama, choć nie wojskowa, dałam mu 10 funtów na dobry początek.

A jak się miewacie z Żoną i jak mała Natalie? Czy nigdy się nie wybierzecie ot tak na zabawę do Londynu?

Jak się miewa Tata-Ambasador (…)? Trochę teraz rzadziej odzywałam się do Ambasadora, ale tyle nowych obowiązków spadło na Edzia, że na listy „z miłości” to chwil wolnych nie staje, roboty coraz więcej, moc ludzi tędy przejeżdża i wciąż trzeba stać przy kuchni, za chwilę też dwie osoby na kolacji, jutro dwie na podwieczorku, może to być ciekawe, bo dwóch młodych chłopców z Warszawy i tak codziennie prawie.

Masz rację, że taka wypowiedź „Nasz Obowiązek” była na czasie i Edzio zbiera wiele z tego powodu komplementów, choć podobno Endecy chcieli go zaatakować, ale zaniechali tego. Tylko jak dotrzeć do prasy zagranicznej? Sam wiesz jak to trudno, może u Was łatwiej niż tutaj.

Nie uznają nas emigracji Anglicy i jak najmniej o naszych wyczynach chcą wspominać, choć chętnie zawsze Edzia słuchają w Foreign Office. Przykład choćby drobny, na przyjęcie 7 lipca do Instytutu prasa była zaproszona, doskonałe press release zrobiła jedna brytyjska członkini naszej Rady, odpisali, że przyjdą – przyszli, obiecali, że napiszą i ani słówko nie ukazało się w żadnym dzienniku, prócz lokalnego z Kensington.  Czy to nie było dla nich news’em, choć obiecali mi, i mam to czarno na białem, że napiszą – czy był wink from oben, by tego nie robić i nie drażnić reżymowców? (…)

Ściskam Was Oboje i proszę pamiętaj o Instytucie.

ANIELA [MIECZYSŁAWSKA]

Yvonne de Gaulle do Macieja Morawskiego (kondolencje po śmierci Kajetana Morawskiego; Paryż, 10 listopada 1973 r.)

Generał de Gaulle bardzo cenił Ambasadora Morawskiego i żywił doń szczerą sympatię. Pragnę to Panu powiedzieć i powiadomić pańską rodzinę o tym, że ten zgon zasmucił mnie bardzo; zapewniam was, że będę się modlić za zmarłego.

YVONNE DE GAULLE

Zygmunt Michałowski do Macieja Morawskiego (tajna notatka; Monachium, 12 sierpnia 1976 r.)

Specjalne podziękowania za Pańskie znakomite materiały do programów o polskich wydarzeniach, które nam Pan przesłał ostatnio.

Dzięki Pańskiemu dobremu rozeznaniu, pracowitości i zdolności nawiązywania użytecznych kontaktów mamy stały dopływ informacji, tekstów, dokumentów, opinii etc. dotyczących polskiej sceny, umożliwiło nam z kolei realizację na czas celnych programów o rozwoju sytuacji w kraju. By tylko wymienić ostatni przykład: poruszający list Jerzego Andrzejewskiego do polskich robotników.

Wszyscy tutaj doceniamy Pana wysiłki.

ZYGMUNT MICHAŁOWSKI

Do wiadomości:

Pan Hemsing

Pan Zamorski

Jan Nowak-Jeziorański do Macieja Morawskiego (Pass Thurn, Austria, 15 sierpnia 1976 r.)

Drogi Panie Maćku,

Dziękuję Panu bardzo serdecznie za oba listy z 7-go i 8-go sierpnia, za cenne przesyłki i za miłe wzruszające słowa w zakończeniu ostatniego listu (…)

Otrzymałem od Zygmunta stos ostatnich raportów. Olbrzymią większość stanowią raporty od Pana a materiały od „młodego człowieka” [Piotra Jeglińskiego] są największymi rodzynkami programu. List od Andrzejewskiego poszedł kilka dni temu a o Kuroniu słuchałem wczoraj. Z przyjemnością wysłuchałem także 2 dni temu Pańskiej doskonałej migawki do Panoramy. Ma Pan mocną pozycję i staje się Pan niezastąpiony. Martwię się natomiast trochę o Czarneckiego bo wiem, że od 1-go października fundusze na free lance mają ulec drastycznej redukcji. Nie będzie więc dużo zarabiał.

Jestem w stałym kontakcie korespondencyjnym z Brzezińskim, Mazewskim i innymi wpływowymi przyjaciółmi amerykańskimi. Nowy prezydent według moich przewidywań stanie bardzo szybko wobec poważnej konfrontacji politycznej z Sowietami i będzie zmuszony do rozpoczęcia kontrofensywy ideologicznej. Nadejdzie wówczas monet do działania. Na razie muszę wykorzystać przerwę, którą sam sobie zarządziłem, dla zakończenia moich własnych projektów.

Jest sprawą szalenie ważną, by represje wobec Kuronia dotarły jak najszybciej do prasy włoskiej, zwłaszcza komunistycznej. Może Pan mógłby w tym pomóc młodemu człowiekowi. Niestety nie mogę tego załatwić z Pass Thurn.

Pierwszym sukcesem w staraniach o pieniądze dla Biblioteki jest uzyskanie 100 tys. franków od Lanckorońskiej. Spodziewam się kilku dalszych dotacji tego rodzaju. Niestety Książę przestał odpisywać na listy dotyczące spraw Biblioteki. Przypuszczam, że jest w Cannes.

Ściskam Pana bardzo serdecznie, oboje przesyłamy Państwu najlepsze pozdrowienia.

Oddany

JAN NOWAK

Jan Nowak-Jeziorański do Macieja Morawskiego (12 listopada 1976 r.)

Drogi, Kochany Panie Maćku,

Nie wiem doprawdy, jak mam Panu dziękować za Pańskie listy i niezwykle cenne załączniki. Po otrzymaniu broszury Brzezińskiego mogłem napisać list prostujący fałsze w artykule Okulicza. Niestety list się nie ukazał, jako, że Okulicz jest członkiem trustu „Dziennika” a ja, być może, zredagowałem go zbyt mocno.

Równie cenny fotostat listu otwartego klubu „Myśli Polskiej”. Wydaje mi się, że to także falsyfikat i postaram się to sprawdzić. Jeśli nadal pomoże mi Pan w zebraniu tego rodzaju dokumentów – będzie można ostrzec emigrację przed tego rodzaju metodami, których skuteczności doznałem na własnej skórze. Być może napisze o tym ktoś inny.

Zarówno Carter jak i Ford zrobili fatalne wrażenie. To bardzo niebezpieczne, że w tak krytycznym momencie Ameryka postawiona była wobec wyboru między dwoma miernotami. Jedyna nadzieja w Brzezińskim. Z jego listów wynika jednak, że wciąż nie jest pewny, jakie otrzyma stanowisko, jeśli w ogóle zaofiarują mu pozycję wartą jego zainteresowania. Carterowi będzie się podsuwać fuzję obu radiostacji z Głosem Ameryki w celach oszczędnościowych. Tylko Brzeziński oraz naciski zewnętrzne mogą temu zapobiec (…)

Bardzo liczę na dalsze podtrzymanie kontaktu i w imieniu nas obojga łączę najlepsze pozdrowienia dla obojga Państwa i dla ślicznej Natalii.

Oddany

JAN NOWAK

Jan Nowak-Jeziorański do Macieja Morawskiego (Monachium, 2 lipca 1977 r.)

Drogi Panie Maćku,

Dziękuję Panu serdecznie za ważne i ciekawe raporty oraz za ostatni mądry i przemyślany list. Im bliżej się Panu przyglądam tym wyraźniej widzę, że ma Pan w przyszłości rolę do odegrania. W pokoleniu średniaków na emigracji takich jak Pan policzyć można na palcach. Chociaż to, co Pan teraz robi jest bardzo ważne, niech Pan nie da się zepchnąć do małego rowka codziennych spraw dnia dzisiejszego i spojrzy trochę dalej przed siebie. Trzeba się szykować do przyszłych zadań. Co z pana pracą doktorską? Bardzo także namawiam do systematycznej nauki angielskiego. Wystarczy nauczyć się dziennie 30 słówek i co czwarty dzień poświęcić na powtórki. Tą metodą nauczyłem się w czasie wojny języka w ciągu 4 miesięcy.

Często myślę o młodym człowieku i trochę się o niego boję. On sam jest absolutnie poza wszelkimi podejrzeniami, ale na drugim końcu tej nitki jest konspiracja i nigdy nie wiadomo, kiedy ten ukryty koniec znajdzie się w rękach prowokatorów Bezpieki. Tak się niestety kończyły powojenne konspiracje. Póki co trzeba mu jednak pomagać, jak się tylko da.

Jutro przyjeżdża do nas z całą rodziną najbliższy przyjaciel i współpracownik Z. (Bardzo poufne – tylko do Pana wiadomości). Spędzi u nas cały tydzień, który zamierzam w pełni wykorzystać. Po artykule w Kulturze ożywiła się bardzo akcja anonimów i pogróżek pod moim adresem. Niestety biorą w niej udział na ochotnika różni ludzie nikczemni, mszczący się nie wiadomo za co.

Przypuszczam, że ten list dotrze do pana dopiero po powrocie z wakacji. Oboje życzymy Państwu najserdeczniej pogodnego i przyjemnego wypoczynku w towarzystwie uroczej Natalijki. Ściskam Pana bardzo serdecznie.

Oddany

JAN NOWAK

Maciej Morawski do Zygmunta Michałowskiego (ściśle poufne i osobiste; Paryż, 20 października 1977 r.)

W ślad za naszą wczorajszą rozmową telefoniczną potwierdzam, iż nasz znajomy przekazał znowu ostrzeżenia dotyczące możliwości prób zastraszania pracowników radia, szantaży, nawet napaści (patrz mój raport No. 1551). Potwierdzam też, iż ostatnio dotarły do mnie z dwóch źródeł echa plotek głoszących, że jestem agentem warszawskim. Do tego kilka dni temu (dokładnie 4.10 – jak wam zdawałem sprawę) zgłosił się do mnie ów osławiony G. Był on też u Czarneckiego – także nie wiadomo po co. Czarnecki również go spławił i to tym łatwiej, że G. powoływał się na niejakiego B. z Toul, b. oficera kompanii wartowniczych, rzekomo bliskiego przyjaciela Czarneckiego, a którego de facto Czarnecki ledwo zna. Ku memu zdumieniu, ostatnio też moja żona zaczyna mi wspominać, iż jakieś dziwne typy ostentacyjnie chodzą za nią i za dzieckiem…

Edward Raczyński do Macieja Morawskiego (Londyn, 28 czerwca 1978 r.)

Maćku Kochany,

Zebranie Komitetu Polskiego Ruchu Europejskiego odbyło się 21 czerwca br. i wysunąłem Twoją kandydaturę na członka Komitetu – została ona jednomyślnie przyjęta. Zaproponowałem ustąpienie z przewodnictwa Komitetu, ale zebrani prosili mnie o dalsze przewodnictwo, choć teraz już częściowo pośrednio tylko. Sekretarzem Komitetu natomiast na miejsce Kazimierza Sabbata został Zygmunt Zawadowski. Dłoń Twoją ściskam serdecznie, Jadzi ręce całuję.

Twój EDWARD RACZYŃSKI